niedziela, 27 sierpnia 2017

#69.Piłka w grze cz.2

 Shani nerwowo skubała trawę, mrucząc pod nosem. Każdy, kto znał księżniczkę, wiedział, że gdy jest w takim stanie niezwłoczne oddalenie się, może uratować życie. Shani zaprzestała swojego zajęcia, kiedy usłyszała z daleka śmiech Lii i Leo. Zmarszczyła gniewnie brwi, kiedy dostrzegła, że lwioziemiec pocałował lwiczkę w policzek i udał się w swoim kierunku. Lia jeszcze chwilę patrzyła za nim, a potem obróciła się w stronę groty.
 - Czyli obie mamy chłopaków! - zaśmiała się szara, podnosząc łapkę do piątki. Księżniczka skomentowała jej gest pytającym spojrzeniem. 
 - Obie?... Chwileczkę, chwileczkę! Ty i Leo jesteście... razem? - spytała Shani, próbując zachować spokój. 
 - Znaczy... oficjalnie nie, ale można tak powiedzieć. Lubimy się... bardzo - wyjaśniła Lia, uśmiechając się nerwowo. 
 - Ty go znasz dobę! Jeden dzień! Nic o nim nie wiesz! - fuknęła beżowa, nie mogąc już dusić w sobie emocji. Z nocnych chmur zaczęły formować się głowy lwów.  - Do tego... ile ty masz lat, co?
 - Ty i Hakimu nie mieliście z tym problemu, kiedy śliniliście się w wodopoju! - odparła z wyrzutem Lia.
Jest osoba, która tego nie widziała - pomyślała Shani i zamarła na chwilę. Wszystkie argumenty zostały jej wytrącone z łapy.
 - To było co innego! Znam go szmat czasu, a do tego ten pocałunek był wbrew mojej woli - ton księżniczki nagle złagodniał.
 - Ta jasne! Jakoś nie widziałam, żebyś się sprzeciwiała! Nie udawaj już takiej cnotki! - warknęła Lia. - Nie moja wina, że każdy pcha się, by być twoim chłopakiem, ale ty boisz się uczuć! 
 - Co to ma do rzeczy? Chciałam ci tylko uświadomić, że nie pała się tak uczuciami do osoby, którą się ledwo zna.
 - Nie jestem dzieckiem, tak?! - mruknęła Lia, mierząc kuzynkę gniewnym spojrzeniem.
 - Dziewczynki! - krzyknęła strażniczka, patrolująca strefę drużyn. - Obowiązuje cisza nocna!
 - Najwyraźniej jesteś jeszcze dzieckiem... Dobranoc! - odparła Shani i zniknęła we wnętrzu jaskini.
Lia miała iść w jej ślady, ale zaintrygowała ją lwioziemska strażniczka. Jej głos i rysy twarzy były dziwnie znajome. Szara gapiła się na lwicę, wywołując u niej lekkie zakłopotanie.
 - Ciocia Asma? - wydusiła w końcu z siebie.
 - Chwileczkę... Lia? - lwiczka skinęła głową. Asma otworzyła szeroko oczy. - Co ty tu... To była córka Valentine?
 - Tak - mruknęła lwiczka, czując się gorsza. Każdy wspominał tylko o Shani! - Ona i jej drużyna przybyli na mistrzostwa, a ja... pozwiedzać.
 - No nie wierzę! Córa mojego kochaniutkiego braciszka! - strażniczka uścisnęła mocno bratanicę. - Co tam u was?
Lia jak to Lia zaczęła nawijać jak nakręcona. Nie pomijała żadnych szczegółów. 
 - Asmo, co ty tam tak długo robisz? - krzyknęła *Vaiana, córka lwiego strażnika.
 - Już idę!... Mała muszę spadać - oznajmiła biała i pobiegła w stronę beżowej lwicy.

Pobudka, śniadanie, rozgrzewka. Tak rozpoczął się drugi dzień cudownoziemców na Lwiej Ziemi. Dziś każda drużyna miała odbyć mecz z wylosowanym przeciwnikiem. Trzy mecze miały wyłonić trzech finalistów. Widowisko rozpoczęli reprezentanci Klanu Kiburiego i Rajskiej Ziemi. Wygrali rajskoziemcy z wynikiem 2:1. Na drugi ogień został wystawiony Royal Team i kryształoziemcy.
 - O! Problemy dojrzewania idą! - zakpiła Lia, kiedy Shani przeszła obok niej. Księżniczka tylko spojrzała na nią z radosnymi iskierkami w oczach, co zbiło szarą z tropu i zajęła swoje miejsce. Beżowa spojrzała na każdego ze swoich zawodników i uśmiechnęła się, by ich pokrzepić. 
 Hakimu przymknął oczy i przyjrzał się dokładnie wrogom. Pięć ciemnych lwiątek mierzyło Royalsów podejrzliwymi spojrzeniami. Nie wyglądali na groźnych. W głowie młodego lwiątka nawet przewinęła się myśl, że wygrają mistrzostwa. Byłoby ekstra! Dziewczyny z Cudownej Ziemi by się o nas zabijały!
Jego rozmyślenia przerwał gwizdek. Czwórka lwiątek zaczęła się przepychać do piłki. Hakimu stał posłusznie na swojej pozycji. Był tylko zwykłym obrońcą. To Shani i Sawa wiedli prym drużyny. Lwiątko wybiegło do przodu i wyrwało piłkę rywalowi, kopnęło ją do Sawy i po chwili wpadła bramka. By zachować dramaturgię, dalszego ciągu meczu nie opiszę. (ale głównie bo mi się nie chce)
 Na środek wyszedł sędzia główny. Wśród zebranych wybuchła fala szeptów. Lew czekał, aż wszyscy kibice co do jednego uciszyli się i dopiero zaczął. Wszyscy doskonale wiedzieli, kto przeszedł do finału, ale formalności musiało stać się zadość.
 - Do finału przechodzą... Lwia Ziemia, Cudowna Ziemia i... Rajska Ziemia! - ogłosił sędzia i skinął głową, na co znudzony tłum zaczął się rozchodzić.
 - Finał jest nasz! - krzyknęła Shani, wskakując na Sawę. Lwiątko zrzuciło ją z siebie i spojrzało na nią surowo.
 - Niezła byłaś - odparł Sawa, uśmiechając się.
 - Taa... dzięki - odpowiedziała księżniczka. - Jak tam z łapą?
 - Trochę bolała przy mocniejszych podaniach, ale... jest spoko.
 - To był mecz! Trzy do dwóch... to chyba nasz rekord bramkowy! - zaśmiała się Shani, brązowy lwiak tylko skinął głową i po chwili niezręcznej cichy odszedł.

Lia spacerowała z Leo po Lwiej Ziemi. Lwiątko opowiadało towarzyszce o swojej ojczyźnie, jej tradycjach i pokazywało najciekawsze miejsca.
 - Leo? To prawda, że jutro twoja drużyna i drużyna Shani będziecie grać ze sobą? - spytała nagle lwiczka.
 - Tak, jutro każdy gra z każdym, ale co to ma wspólnego, z tym że tu jest najpiękniejszy widok na zachód słońca? - zaśmiał się lewek.
 - Jesteście dobrzy i Royalsi... wiesz, że to dopiero początkujący!
 - Lia, ty chyba nie chcesz powiedzieć, że...
 - Tak, podstawcie się im - wcięła się lwiczka. - Proszę!
Leo ścisnął w łapach łapkę Lii i spojrzał w jej smutne oczy.
 - Nie mogę zrobić tego chłopakom. Oni też marzą o zwycięstwie... Lia, po prostu nie mogę. Wybacz... - szepnął lwioziemiec. Lia spojrzała na zachodzące słońce. Mimo że była skłócona z Shani to bardzo chciała, żeby jej kuzynka wygrała mistrzostwa.
 - Nie pomyślałam, przepraszam, że w ogóle spytałam - mruknęła, wbijając wzrok w ziemię.
 - Nie przepraszaj, przecież każdy chce dobrze dla swoich przyjaciół - odparł Leo, podnosząc łapką pyszczek towarzyszki. Oboje spojrzeli sobie w oczy. Lwioziemiec szybko odwrócił wzrok. - Będę tęsknić, kiedy odejdziesz...

 Hakimu westchnął z rezygnacją i spojrzał na Kesho. Biały lewek wciąż miał w myślach pocałunek z Shani. Od tamtej chwili nie wymienił z nią nawet jednego zdania na osobności.
 - Stary... nie rozumiem kobiet - oznajmił, spoglądając na zachodzące słońce.
 - Kobiet się nie da zrozumieć. Dla nich tak oznacza nie, a nie to może, ale się zastanowię... ale to tylko wtedy, kiedy mają dobry humor!
 - Ja i Shani, no wiesz... zaliczyliśmy romantyczny pocałunek. Wyraźnie dawała mi znaki, że tego chce, a teraz... udaje, że się w ogóle nie znamy! I zrozum tu dziewczyny!
Kesho zmarszczył brwi, a sierść na jego karku się najeżyła. Warknął cicho i spojrzał na przyjaciela, nie dając nic po sobie poznać.
 - Może po prostu ty i ona nie jesteście sobie przeznaczeni! - odparł szorstko pomarańczowy i odszedł. Hakimu przełknął ślinę i łypnął na księżniczkę rozmawiającą z lwioziemskimi lwiątkami kilkanaście metrów od niego.

 Od rana dało się wyczuć, że Lwia Ziemia została podzielona. Wszyscy obstawiali zwycięzcę albo kłócili się i wygłaszali, że to ich faworyci są najlepsi. Godzinę przed pierwszym meczem zaczęło lać, ale nawet to nie powstrzymało kibiców do zajęcia całych trybun i rozpoczęcia finałów.
 - Pierwszy mecz rozegra Royal Team i reprezentanci Lwiej Ziemi!
Na boisko wkroczyły dwie drużyny. Shani na widok Leo zacisnęła szczęki i zmrużyła oczy.
 - Powodzenia! - krzyknął lwioziemiec, uśmiechając się serdecznie i spojrzał na Lie.
 - P-powodzenia? - wyjąkał Hakimu, który omal nie zakrztusił się powietrzem.
 - Słyszałem, że tak życzą sobie szczęścia cywilizowane lwy - odparł Leo.
Gwizdek przerwał zawodnikom dyskusję. Piłkę przejął atakujący lwioziemców. Podał ją do Leo. Beżowy lwiak uśmiechnął się i zaczął biec do bramki. Shani zastawiła mu drogę i odebrała piłkę. Kopnęła ją do Sawy, ale w połowie drogi przejął ją inny zawodnik i posłał w stronę bramki. Hofu rzucił się w stronę owocu, ale ten musnął tylko jego łapki. Wpadł goal.
 - Nie przejmujcie się przegraną... pierwszy mecz zagraliście dobrze, jak na młodzików - powiedział Leo.
 - Raz was skopaliśmy to tym razem też tamy radę! - parsknął Sawa, zaciskając z gniewem łapkę.
 - Dobrze wiesz, że tamten mecz mogliśmy wygrać... ale ze względu na twój stan daliśmy wam fory!
Shani poczuła, jak robi jej się słabo, ale nie mogła odpuścić. Nie lwioziemcą... nie Leo. Otrzepała się z wody i napięła wszystkie mięśnie. Musiało się udać! Przecież granice tego, co możliwe są tylko w naszej głowie. Chyba że to zwykłe brednie.
 Gwizdek kończący trzeci mecz spowodował euforię wśród kibiców. Zwycięzcy zostali poznani. Wszyscy skandowali na cześć wygranej drużyny i właśnie to dobiło Royal Team jeszcze bardziej.
 - Do diabła z tym Leo! - syknęła Shani, przykładając zimny kompres do stłuczonej łapy - Nie potrafimy wygrać z kimś, kogo jeszcze przedwczoraj rozłożyliśmy na łopatki... gdzie tu jest logika?
 - Ale pokonaliśmy rajskoziemców dwa do jednego! - odparł z dumą Hofu.
 - Tylko że tym samym wynikiem zwaliliśmy mecz z lwioziemcami! - fuknęła księżniczka.
 - Ale chociaż zdobyliśmy jedną bramkę nie to, co rajskoziemcy z lwioziemcami! - zaśmiał się Kesho.
 - Idziecie na imprezę? - spytała Lia, przechodząca obok załamanej drużyny z Leo.
 - Nie!... Przynajmniej ja nie - burknęła beżowa, gasząc entuzjazm kompanów.
 - Oj Shani! To ostatnia noc na Lwiej Ziemi! Nie daj się prosić! - argumentowała kuzynka lwiczki.
 - Nie ma opcji!
 - A jak ja cię poproszę? - zaśmiał się Sawa. - Nie odmówisz chyba komuś, kto prawie cię nie utopił.
 - To zabrzmiało jak groźba - Shani uśmiechnęła się niewyraźnie. - Jak nie pójdę, to znowu mnie wrzucisz do wodopoju?
 - Chyba nie chcesz się przekonać! - brązowy lwiak załapał księżniczkę za łapę i pociągnął w stronę imprezy. Ostatniej nocy w lwim królestwie nie można było spędzić samotnie w ciemnej jaskini!
------------------------------------------------------------------------------------------------------
*Vaiana to córka Kiona i Tiffu w mojej wersji. Chciała jak ojciec zwalczać zło, więc została strażniczką.

Tak to jest jak się chce się w jednym rozdziale zmieścić wszystko. Wyszło chaotycznie i bez sensu... powinnam przeznaczyć trzy rozdziały na mistrzostwa. Royal Team dopiero na drugim miejscu... nie zawsze jest kolorowo, a planowałam dla nich czwarte. xd Lwia Ziemia zajęła pierwsze miejsce, a Rajska Ziemia trzecie... to tak w razie czego, jakby ktoś nie mógł się domyślić przez mój magiczny styl pisania xd
Pytania:
1.Czy Hakimu i Kesho zaczną rywalizować o Shani? Jak ich konflikt może się skończyć?
Nie mam pomysłu na pytania :\

Pozdrawiam!

sobota, 26 sierpnia 2017

#29.Bohater Tygodnia

Tak, możecie mnie zabić, ożywić, sklonować i zabić te klony za moje lenistwo. Przez tydzień codziennie mówiłam sobie, że jutro wstawię, jutro, jutro, jutro! Minął tydzień kobieto! Tak więc dzisiaj BT zeszłego tygodnia... czyli Lunar!
  • Lunar planował umieścić na kryształoziemskim tronie swojego syna - Kiburiego.
  • Ashera i Lunar planowali jeszcze jedno dziecko, żeby to ono przejęło po nich Klan Okrutnych
Więcej ciekawostek nie mogę wydusić. Jeszcze raz przepraszam za opóźnienie. Jutro, albo jeszcze dziś pojawi się nowy rozdział, a jutro kolejny BT.
Pozdrawiam!






środa, 16 sierpnia 2017

#28.Bohater Tygodnia

Witam, witam w trochę spóźnionym Bohaterze Tygodnia, którego zwycięzcą zostaje Tess!!! Przepraszam, że dopiero teraz, ale jestem strasznym leniem i nie chciało mi się robić posta. xd
  • Zastanawiam się nad tym, czy nie uczynić z Tess przewodnika duchowego Hakima.  
  • Z początku ona i Luna nie miały być siostrami.
To tyle! Nie mam o niej więcej ciekawostek. Lubię Tess, choć długo nie zabawiła w historii.
Pozdrawiam!
~Dominika Valentine

środa, 9 sierpnia 2017

#68.Piłka w grze cz.1

 Przekonanie Iris było naprawdę nie lada wyczynem, ale dzięki wstawiennictwu całej grupy przyjaciół udało się! Dni dzielące drużynę od wyruszenia w podróż minęły bardzo szybko i bez szczególnych wydarzeń. Nadszedł moment oczekiwany przez wszystkich. Moment opuszczenia rodzinnego gniazda.
 - Uważajcie na siebie kochani! - król posłał córce spojrzenie pełne troski. Zastanawiał się, kiedy jego mała księżniczka tak się usamodzielniła. Jeszcze niedawno płakała, kiedy w nocy wyczuła brak matki przy sobie, a teraz sama opuszczała Cudowną Ziemię. - Reprezentujcie nas godnie!
Shani podbiegła do Chaki i Valentine i wtuliła się w nich. Następnie przytuliła Furahę, mimo początkowej niechęci lwiątka. Podobnie postąpiła reszta drużyny tyle, że ze swoimi bliskimi.
- Reprezentacjo Cudownej Ziemi! Ruszamy! - krzyknął władczo Fari, co nie pasowało do jego ciepłego uśmiechu na pysku.
Lwiątka ostatni raz spojrzały na swoje rodziny i pognały za opiekunem. Po kilku minutach marszu bliscy zupełnie zniknęli za horyzontem. Tereny z każdym krokiem robiły się coraz bardziej obce.
- Jesteśmy na Wolnej Ziemi! - oznajmił Fari, kiedy przekroczyli granicę Cudownej Ziemi. - Jeszcze tylko rzut kamieniem do Lwiego Królewstwa - dodał, gestem łapy ponaglając zmęczoną drużynę.
- To fajne ma pan te kamienie! - mruknął Kesho. - Zaraz chyba wypluje płuca...
- Komu ty to mówisz! - sapnęła Shani, choć to właśnie ona nadawała tępa grupie i próbowała dogonić opiekuna, który kroczył daleko przed drużyną i co jakiś czas z politowaniem spoglądał na zmęczone maluchy.
- Jakby coś to mogę cię ponieść! - pomarańczowy puścił oczko księżniczce.
- Możesz pomarzyć! - zaśmiała się lwiczka. 
- Ej ekipa! A kto tak w ogóle rządzi na tej Lwiej Ziemi? - spytał Kesho z tępą miną.
- Kume i Nyota! - Hofu wyprzedził Shani, która już otwierał pyszczek. - Mają córkę Kidę.
- O chłopcy! Może któryś się chajtnie z tą księżniczką! - Lia wyprzedziła grupę i stanęła przed nimi, uśmiechając się tajemniczo. Kesho rozmarzył się, co szybko zauważył jego brat.
- Nie osłabiajcie mnie! Ona jest w wieku Zuberiego! - wyjaśnił Hofu, z rezygnacją uderzając łapką w pyszczek.
- A skąd ja mam wiedzieć! Ja się interesuje tylko naszym Cudownym bagnem... o reszcie królestw wiem tylko tyle, że istnieją! - zagrzmiał pomarańczowy, popychając brata.
- Trzeba też wspomnieć o zaginionym księciu Kharim! - Shani poczuła, że wreszcie jest w posiadaniu jakiejś informacji, której nie zna Hofu. - Gdyby nie umarł, były w naszym wieku.
- On nie umarł! - Fari nagle przerwał księżniczce. Odwrócił się do drużyny i zaczekał, aż lwiątka się zbliżą. - Pewnej nocy został porwany z królewskiej jaskini. Niektórzy mówią, że porywacze mieli żądać w zamian tronu Lwiej Ziemi, ale aż do dnia dzisiejszego wieść o księciu zniknęła... Naprawdę nie znacie tej historii? No nic, trzymajcie się blisko mnie, bo niedługo przekraczamy granicę!
Po chwili oczom sześciu lwiątek i lwa ukazała się rosnąca ku niebu Lwia Skała. Była prawie tak imponująca, jak swoja bliźniaczka na Cudownej Ziemi. Z ust Shani wydobyło się ciche łał. Nie chodziło jednak o skałę, a o powiew nowych, obcych i czekających na okrycie zapachów wprost pchających się w nozdrza, o szum trawy skrzącej się w promieniach zniżającego się słońca, o cichy śpiew ptaków, o ciepły wiatr muskający futro... To wszystko było tak znajome... i tak obce.
- Witamy was na Lwiej Ziemi! - ciemny lew, dotychczas leżący na skałkach przed Lwią Skałą wyszedł naprzeciw grupie. Fari ukłonił się, a drużyna, biorąc z niego przykład, powtórzyła czynność.
- Jestem Kume, król Lwiej Ziemi - oznajmił ciemny, świdrując wzrokiem Sawę. Brązowe lwiątko wbiło w króla obojętne spojrzenie, starając się wyglądać neutralnie. Tak naprawdę w jego głowie układało się tysiąc teorii, dlaczego król tak dziwnie na niego patrzy. - To moja żona...
- Jestem Nyota, a to nasza córeczka Kida - królowa podeszła do grupy z księżniczką na grzbiecie. Ciemna lwiczka, uśmiechała się do nieznajomych. - Misiu? Nie zamyślaj się tak przy gościach!
- Ja... znaczy, co? A! Mam nadzieje, że dobrze będziecie wspominać chwilę spędzone na Lwiej Ziemi! - powiedział król, wyrywając się z zamyślenia i wymienił parę zdań z Farim.
- Oddział! Tam jest wasza jaskinia, tu macie bufet, a tam dalej boiska do treningu. Jutro po południu wszyscy mają być wypoczęci i gotowi do pierwszego meczu! Zrozumiano? - Fari szybko rozeznał drużynę z nieznanym terenem. - Możecie się włóczyć po całej Lwiej Ziemi, jest pełno straży, więc nic wam nie grozi.
- To gdzie idziemy? - lwiątka spojrzały po sobie.
- Zamawiam miejsce przy bufecie! - oznajmiła Shani i zaczęła kierować się w wyznaczonym kierunku, szybko dogoniła ją Lia. - Mój żołądek zaraz strawi sam siebie!
- Przepraszam! - ryknęło lwiątko kilka sekund przed tym, jak piłka uderzyła w twarz Shani.
Księżniczka syknęła z bólu i spojrzała na winowajcę. Okazał się nim lwiak ciupkę starszy od księżniczki. Miał beżowe futro i ciemną spadającą na oczy grzywkę, wyglądał na przyjaznego. Shani kopnęła do niego piłkę i mimowolnie się uśmiechnęła.
- To ty! Ta księżniczka!... Shenti! - strzelił nieznajomy.
- Pudło! - zaśmiała się Shani.
Lewek uśmiechnął się wymuszenie i zniechęcony zaczął odchodzić. Lwiczki zasiadły obok bufetu i rzuciły okiem na jego asortyment. Shani zdecydowała zarzucić na ząb zebrę, a Lia elande. Po chwili przyniesiono dwa kawałki mięsa i lwiczki zaczęły pałaszować.
- Co ty się tak na niego lampisz?... Podoba ci się co? - Lia od razu wyczaiła malutki uśmieszek kuzynki, która cały czas patrzyła na trenującego nieopodal nieznajomego.
- Hej! Ty! - krzyknęła do lewka.
- Hę? To wy... A ty jak się nazywasz? - piłkarz odwrócił się.
- Jestem Lia, a to Shani... jest bardzo nieśmiała, ale podobasz jej się! Jutro rozegra mecz! Przyjdziesz?
- Lia! - warknęła Shani.
- Co? Już nigdy go nie zobaczysz, można sobie porobić jaja! - szepnęła do kuzynki.
- Jestem Leo i właściwie... ja też jutro gram, może będziemy konkurować! - nieznajomy doskonale wiedział, że Lia się tylko zgrywa. - Jestem reprezentantem Lwiej Ziemi jakby co! To do jutra!
- Ja cię zamorduje kobieto! - warknęła Shani, podrywając się na równie łapy. - Idę nad wodopój!
 Księżniczka znalazła niezbyt głęboki wodopój w sam raz, żeby troszeczkę się odświeżyć po podróży! Zamoczyła łapki i powoli zaczęła iść w stronę środka zbiornika wodnego. Woda była zimna, po jej ciele przeszedł przyjemny dreszcz. Kiedy woda sięgała Shani już szyi, znużyła się, ale po chwili musiała wypłynąć na powierzchnię. Zwyczajnie zabrakło jej powietrza. Zaczęła obmywać swoje futerko i czyścić je łapami. Księżniczka myślała, że jest sama, więc zaczęła nucić pod nosem.
- Hejka! - usłyszała nagle.
Shani zawstydzona wybiegła z wody. Jej policzki płonęły żywym ogniem. Spojrzała na lwiątko, które zakłóciło jej spokój... Hakimu!!!
- Ładnie to podglądać kogoś jak się kąpie? - warknęła trochę zbita z tropu.
- Oj przepraszam, a teraz chodź do mnie! - biały zachęcił ją ruchem łapy.
Lwiczka zaśmiała się kpiąco, lecz po kilku minutach namów zdecydowała się dojść do miejsca, gdzie woda sięga jej mniej więcej do szyi. Niepewnie stawiała każdy krok, uprzednio sprawdzając, czy głębokość się nie zmienia. Hakimu podpłynął do niej. Oboje byli bardzo blisko siebie, że Shani czuła na twarzy jego ciepły oddech.
- Dla kogo się tak sztafirujesz? - spytał, uśmiechając się zawadiacko.
- A co ty taki ciekawski? - prychnęła Mała, marszcząc brwi. Przez chwilę poczuła się wyjątkowo niezręcznie, więc postanowiła się wycofać. 
Hakimu pognał za księżniczką. Złapał ją za łapę i przyciągnął do siebie. Nie mógł się już dłużej powstrzymywać i pocałował lwiczkę. Shani z początku była trochę zdezorientowana. Księżniczka oderwała się od Hakimu i pobiegła do brzegu. Biały lewek dołączył do niej po chwili, widząc minę Shani, podobnie jak ona poczuł zażenowanie. Lwiczka wbiła wzrok w ziemię. Mimo że to był jej pierwszy pocałunek i powinna czuć radość... miała raczej wyrzuty sumienia, że stało się to w nieodpowiednim momencie, kiedy nawet nie myślała o żadnych związkach, czy miłości.
- Za... zapomnijmy o tym - mruknęła księżniczka, nadal nie podnosząc wzroku.
- Jutro nasz debiutancki mecz - Hakimu nieudolnie próbował puścić sprawę w zapomnienie.
- Tak - odparła Shani bez jakiejkolwiek emocji w głosie. - Ja... już idę.
Księżniczka odeszła troszeczkę i kiedy była pewna, że Hakimu nie zwraca już na nią uwagi, pognała ile sił w łapach. Jeszcze sporo czasu w zamyśleniu zwiedzała Lwią Ziemię i obserwowała ćwiczenia innych drużyn, kiedy zaczęło się ściemniać, wróciła do jaskini.

 Valentine siedziała na szczycie widokowym Cudownej Ziemi. W zamyśleniu obserwowała ostatni skrawek słońca wystający zza horyzontu. Królowa uwielbiała oglądać zachody i wschody słońca. Myślała nad przyszłością... kiedy już nie będzie jej na tym świecie. Czy Furaha godnie ją zastąpi? Z pewnością tak, miała do tego stuprocentową pewność. Był w końcu podobny do niej, a ona daje radę. Ciało królowej uderzył ciepły podmuch wiatru.
- Tabio? - Valentine rozejrzała się bacznie. Po chwili obok niej pojawiła się biała lwica. Tylko się uśmiechnęła i zniknęła. - Nie możesz ze mną porozmawiać bez żadnego powodu - prychnęła Val.
- Mamo? Z kim rozmawiasz? - zza pleców królowej dobiegł dziecięcy głos. Val odwróciła się i posłała synowi nerwowy uśmiech. Poklepała łapą miejsce obok siebie, dając synowi znak, by usiadł obok.
- Co chciałeś skarbie? - Valentine poczochrała go po grzywce i spojrzała na horyzont. Oboje przez chwile trwali w ciszy. - Niedługo święto Muhimu. Drużyny robią mini turniej... a wy? Macie jakiś pomysł?
- Nie myślałem o tym. Mamo... myślisz, że dam sobie radę? No wiesz, jako król - Furaha spojrzał na matkę, widać było, że każda sekunda odwlekania odpowiedzi była dla niego męką.
- Furaho, synu Valentine i Chaki, następco wielkiego Muhimu sądzę, że będziesz najlepszym królem w historii Cudownej Ziemi! - królowa przysunęła syna bliżej siebie i przytuliła.
- Tylko w historii Cudownej Ziemi? - zaśmiał się książę, wskakując matce na grzbiet.
- Całej sawanny, a może i świata! - Valentine spojrzała na pokazujące się na niebie gwiazdy, przez co nie zauważyła, że uśmiech zszedł z pyszczka księcia tak szybko, jak się na nim pojawił. - Co ty na wieczorne oglądanie gwiazd tylko we dwoje?

 Nad Lwią Ziemią wzeszło słońce i choć niektórzy nie za bardzo cieszyli się tym faktem, trzeba było wstać. Zaspana drużyna powlekła się na śniadanie, a zaraz potem na krótką rozgrzewkę. Dzisiaj miało odbyć się pierwsze kilka meczów i przynajmniej jeden z udziałem Royalsów. Tłumy okrążyły wielki stadion, zeszło się naprawdę dużo widzów.
- Witam na mistrzostwach sawanny w piłce nożnej! - krzyknął prowadzący. Słychać było, że lew miał duże doświadczenie i całkiem mocny głos, bo nie zagłuszał go skandujący tłum. - Dzisiaj jest z nami sama księżniczka Cudownej Ziemi! Przywitajmy ją brawami!
W tym momencie oczy wszystkich skierowały się na cudownoziemskich reprezentantów.
- Witamy cały Royal Team, drużynę naszej ojczystej Lwiej Ziemi! Gepradziej Ziemi! Klanu Gwiazd!... - prowadzący zdawał się mówić bez końca nazwy królestw, których w istocie było tylko osiem. 
Kiedy wszyscy zostali przedstawieni, rozpoczęły się zawody! Pierwszą drużyną, jak to było w tradycji, była reprezentacja królestwa, które organizowało mistrzostwa, a drugą wybierali kibice. Padło na chyba tegorocznych ulubieńców publiki... oczywiście drużynę Shani. Rywale stanęli naprzeciw siebie. Shani zmarszczyła brwi, patrząc na jednego z atakujących drużyny przeciwnej. Drugiego zasłaniał jej sędzia. Lwioziemcy byli trochę starsi, co było widoczne. Niektórych z drużyny to przerażało... niektórych.
- Oni... nas... zabiją! - szepnął Kesho, cofając się pod bramkę. 
- Boisz się braciszku!? - zaśmiał się Hofu, popychając brata do przodu. 
- Shani błagam, jeśli lubisz nas, chociaż odrobinę to odwołaj to! - Kesho był gotowy zwiać gdzieś daleko i nigdy już nie stanąć na boisku.
- Damy radę! Tylko pamiętajcie, działamy zespołem! - krzyknął Sawa, spoglądając na pobratymców. 
- Widzę, że mi konkurencja rośnie - zaśmiała się Shani. 
- Co?
-Nic, nic... jak umrę, już wiem kto mnie zastąpi - odparła kapitanka, przerzucając wzrok na rywali. - Leo?! - szepnęła, kiedy sędzia odsunął się trochę, odsłaniając znanego księżniczce lewka.
- Nie zrobimy z was pośmiewiska... - zaśmiał się lwiak - aż tak bardzo! - dodał uśmiechając się chytrze.
W uszach graczy zabrzmiał gwizd. Shani od razu dorwała się do piłki i zaczęła biec w stronę bramki. Lwioziemcy szybko ją otoczyli, więc musiała pozbyć się fanta. Kopnęła do Kesho, co okazało się ogromnym błędem. Piłkę w połowie drogi przejął Leo i z cwanym uśmieszkiem zaczął biec do bramki cudownoziemców.
- Obrona! - ryknął Sawa i sam zaczął biec w stronę swojej bramki.
Shani wbiegła przed Leo, próbując odebrać mu piłkę, ale ten kopnął ją w bok. Przejął ją inny lewek i strzelił gola.
- Jeden zero, księżniczko! - prychnął beżowy. - Spodziewałem się po was czegoś więcej.
Gwizdek i gra znowu się zaczyna. Tym razem pierwszy piłkę przejął Sawa. Pognał przed siebie, kontrolnie spoglądając do tyłu, czy Shani nadąża. Nadszedł moment, kiedy miał przekazać owoc księżniczce, ale wtedy ktoś mu podłożył nogę. Brązowy runął na ziemię, spadając na zgiętą łapę, jednak w ostatniej chwili posłał piłkę kapitance. Wpadła bramka.
- Sawa! Wszystko dobrze?! - Shani dostrzegła, że lwiątko nadal się nie podnosi. Wokół Sawy zebrały się dwie drużyny.
- Chyba, chyba tak - syknął lewek. Ruszył łapką i jęknął z bólu. - Albo jednak nie.
- Przepuście mnie! - przez lwiątka przepchał się jakiś lew. - Pokaż to chłopcze... Jest skręcona.
- Co? Ale mogę grać? - spytał z nadzieją brązowy.
- Obawiam się, że nie. Nie macie rezerwy?
- Nie, nie mają... więc chyba walkower? Czy we czwórkę dacie radę? - Leo starał się nie okazywać w głosie triumfu.
- Nie może pan czegoś zrobić? Jakoś zabandażować, czy coś? - Sawa spojrzał błagalnie na medyka.
- Mogę ją tylko usztywnić. Nie powinno się nic stać, ale nadal jest ryzyko jakiegoś poważniejszego urazu.
- A więc mecz jeszcze nieskończony! - wycedził lewek, spoglądając na Leo.
- Ale Sawa... jak coś się stanie? - zmartwiła się Shani. - Nie! Ja nie pozwalam ci grać!
- Pewna lwiczka uświadomiła mi, że granice tego, co możliwe są tylko tu, w naszej głowie - Sawa dotknął łapą czoła lwiczki. - Jak tego dokonała? Trenując ze złamaną łapą.
Gra po krótkiej przerwie zaczęła się na nowo. Bardzo długo na koncie obu drużyn było tylko po jednym punkcie. Dopiero pod koniec bramkę strzelił Hakimu, zapewniając swojej drużynie zwycięstwo. Pierwszy mecz z obcą drużyną i zwycięstwo! W tym momencie już chyba każdego z Royalsów napełniała duma. Następne trzy mecze: Klan Kiburiego kontra Gepardzia Ziemia, Klan Gwiazd kontra Rajska Ziemia i Dolina Farasi kontra Kryształowa Ziemia minęły bardzo szybko. Kiedy wszyscy już myśleli, że widowisko się zakończyło i zaczęli się zbierać, na środek wyszło trzech sędziów.
- Jak mówiliśmy na początku, drużyny są podzielone na dwie grupy. Grupa A: Cudowna Ziemia, Lwia Ziemia, Klan Kiburiego i Gepardzia Ziamia - przypomniał pierwszy sędzia.
- Oraz grupę B - zaczął drugi. - Klan Gwiazd, Rajska Ziemia, Kryształowa Ziemia i Dolina Farasi. Dzisiaj opuszczą nas dwie drużyny, które w swoich grupach uzyskały najmniejsze wyniki.
- Są to drużyny Gepradziej Ziemi oraz Doliny Farasi - oznajmił główny sędzia i spojrzał na drużynę młodych gepardów i szakali. - Graliście dzielnie, może za pół roku się uda! To na tyle naszych dzisiejszych zmagań! Widzimy się jutro podczas półfinałów!
 Lwiątka rozeszły się po Lwiej Ziemi. Wszyscy się poznawali lub grali dla zabawy. Wieczorem odbyła się impreza. Shani właśnie leżała na skale przed jaskinią i patrzyła, jak Leo i Lia idą w stronę migoczących światełek i grającej muzyki. Lwioziemiec zaprosił kuzynkę Shani zaraz po meczu. Widać było, że ta dwójka naprawdę się ze sobą dogaduje.
- Shani? - mruknął Hofu, wychodząc z jaskini.
- Co? Ach to ty Hofu... - lwiczka podniosła głowę i po chwili znowu ją położyła.
- Widziałem cię... i Hakimu. Wczoraj - westchnął biały lewek i wbił wzrok w ziemię.
- Mogę ci zaufać? - spytała księżniczka, na co brat Kesho tylko skinął głową. - Nie chciałam tego. Właściwie stało się to wbrew mojej woli. Ja po prostu sądzę, że to jeszcze nie ten czas, nie jestem gotowa na związek... nie zrozumiesz...
- Nie, nie! Rozumiem, naprawdę wiem, o co ci chodzi - Hofu przerwał księżniczce. Oboje spojrzeli na siebie i trwali chwilę w cichy.
- Ja... czasem naprawdę wstydzę cię swoich uczuć i czuje, że tym zrażam do siebie lwy - szepnęła Shani, spoglądając w stronę migających świateł.
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Witam i na wstępie przepraszam za jakość tej notki. Jest troszeczkę (no naprawdę troszeńkę!) chaotyczna i poszatkowana na sceny, ale to dlatego, że chciałam wszystko wcisnąć w ten rozdział. xd Przepraszam też, że tak długo czekaliście, następny będzie dużo szybciej! Nie wiem co powiedzieć, więc...
Pytania:
1.Jak pocałunek Hakimu i Shani może wpłynąć na relacje lwiątek?
2.Czy drużynie uda się przejść do finału?

Bym zapomniała! Jak już pewnie zauważyliście blog od dawna nie skupia się na Valentine, a nazwa bloga to wciąż HISTORIA VALENTINE. Nie wiem, czy jest sens zmieniać nazwę, bo pewnie wszyscy się już mega przyzwyczaili... no ale wypadałoby. Moje propozycje to: Panowanie na Cudownej Ziemi lub Historia Shani. Jak myślicie? Zmieniać, czy nie? A jak tak to na jaką? Macie swoje pomysły? Naprawdę zależy mi na waszej opinii, bo już sama nie wiem.
Pozdrawiam i miłego wieczoru/dnia!

sobota, 5 sierpnia 2017

#27.Bohater Tygodnia

Witam was w kolejnym Bohaterze Tygodnia *czy ja mam Déjà vu? xd*. Dzisiaj szybko i na temat, bo szybko chce wrócić o pisania rozdziału. A więc zwyciężczynią zostaje... Luna!
  • Pewnie nikt ze zgromadzonych nie pamięta i nie zna Juana, czyli szpiega na Cudownej Ziemi. Pojawił się on tylko w starej wersji trzeciego rozdziału. Postać ta miała porwać Lunę podczas zabawy z przyjaciółkami, ale ostatecznie Juan rozpłynął się w powietrzu. xd
  • Luna zbliżyła się do Mwzo, kiedy chciała upozorować zdradę Chaki. 
Więcej ciekawostek nie mam! xd Lunę lubię, ale tylko wersję przed śmiercią Tess i po pogodzeniu się z Val, bo ta chcąca zemsty... zdaje się, że zrobiłam z niej wariatkę. xd
A teraz info o którym miałam już powiedzieć w poście informacyjnym, ale zapomniałam, a potem w BT, ale też zapomniałam! xd HV ma już dwa latka! Skończyła je 22 lipca i nie dałam posta, bo jeszcze byłam nad morzem. Wszyscy razem: STO LAT! xd A tak poważnie, to ostatnie urodziny bloga, bo do wakacji kończę II sezon, a do końca roku bloga. Rozgadałam się! xd
~Pozdrawiam!

Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony