poniedziałek, 31 października 2016

#50.Strachonoc.

Lia
Odkąd Shani zaczęła interesować się grą i codziennie trenować z Hakimem, ja i Sheria zeszłyśmy na drugi plan. Byłyśmy już tylko zabijaczem czasu wieczorem. No cóż...raz najlepsze przyjaciółki, raz nieznajome lwice. Trzeba się z tym pogodzić, albo poszukać sobie podobnego zabijacza czasu...
Łaziłam po sawannie. Wszystkie lwiątka gdzieś wcięło. Zazwyczaj widziałam grupki swoich rówieśników bawiących się w najlepsze, ale nigdy nie miałam śmiałości do kogoś podejść, a gdy dziś miałam się przemóc to oczywiście pustki. Może to dlatego że dziś Dzień Zmarłych. Nasze stado idzie na Cmentarzysko, ale mama mówiła, że to nie dla lwiatek...więc gdzie są wszyscy? Halo! Nagle usłyszałam odgłosy walki. Był to dziecinne powarkiwania, więc zdecydowałam się iść w tamtym kierunku. Uspokoiłam się gdy ujrzałam, że to tylko jakiś lewek mocujący się z uschniętym konarem. Podeszłam do niego od tyłu.
-Cześć!-krzyknęłam, a w tym momencie gałąź pękła i pomarańczowy lewek wylądował na mnie.
-Czego się koło mnie kręcisz?-rzucił z furią.
-Chciałam się przywitać. Jestem Lia!
-Lia? Czyli niedoszła księżniczka naszego Cudownego Bagna? Kesho jestem!-okrążył mnie i wrócił do swoich zajęć.
-Em...tak, ale wole określenie siostrzenica królowej. Gdzie się wszyscy podziali?-próbowałam rozwinąć rozmowę.
-Dziś Dzień Strachu-wyseplenił gryząc konar.
-A nie zmarłych?-spytałam, a Kesho zaprzestał mocowania się z gałęzią.
-Też, ale Dzień Strachu to coś...niepowtarzalnego. Wszyscy się straszą i robią psikusy. Mogę się założyć Kishindo coś kombinuje!
-Fajne to jest?-zainteresowałam się.
-Zależy czy jesteś łowcą, czy ofiarą!-odparł głosem pełnym tajemniczości.
-Czuje, że będę ofiarą.-przełknęłam ślinę.
-Witaj braciszku i...ty...szara...lwiczko-wyjąkał fioletooki lewek z brązowawą grzyweczką.
-Hofu, to siostrzenica królowej Lia-zaznaczył znużony rozmową pomarańczowy-Lia to mój brat Hofu.
Lwiątko nie zdarzyło nic powiedzieć, bo mama zaczęła mnie wołać na obiad. Dziś lepiej się nie spóźnić, bo ostatnim razem rodzice prawie nie dostali zawału.

Narrator
Nadszedł czas, by iść na cmentarzysko. Dorosłe lwy opuściły Cudowną Skałę. Zostali tylko starcy i Mlezi-opiekunka lwiątek. Lia by dopiec Shani nie zwracała na nią uwagi i gadała tylko z Kesho i Hofu. Shani musiała zadowolić się towarzystwem Sheri i Furahy.
-Idziemy na Strachonoc?-rzucił nagle Furaha.
-Czy ja wiem...to jest straszne...a rodzice?-pisnęły lwiczki.
-No ej! Będzie fajnie! Do tego rodzice mówili, że możemy tam iść. Tylko mamy się nie oddalać!
Namową nie było końca.
-No dobra.-przerwała wreszcie Lia.
Wszyscy pobiegli na zewnątrz. Lwiątka od razu dostrzegły pochodnie i lwy zgromadzone w kole. Straszny klimat jednak nie zniechęcił księcia. Dziarsko pognał do przodu i zasiadł w kręgu. Po chwili dołączyła do niego niepewna grupa.
-Ta historia będzie straszniejsza niż sam Shetan, a nawet Kifo z Wielkich Władców...-zaczął jakiś lew.
-Albo niż Karim!-zaśmiała się jakaś lwiczka cicho.
-To prawie to samo...bo wiesz, że to jego przodek.
-Z dziadka na wnuczka, co?-dopowiedziała kolejna, ale uciszył ją opowiadający.
Karim miał ochotę wstać i bez skrupułów uciszyć plotkary swoją pięścią. Jednak honor nie pozwolił uderzyć lwicy. Z udawanym zaciekawieniem przysłuchiwał się niby strasznym historią.
-Idziemy?-zaproponowała znudzona Kira.
-W sumie...ile można słuchać o zombie i potworach z bagien!-poparł Furaha, zarządzając odwrót.
Gdy grupa oddaliła się trochę, drogę zagrodził im Kishindo i trzy lewki w tym Hakimu. Stał z tyłu z nadzieją, że Shani go nie zobaczy.
-Co dzieciaczki strach obleciał? Idą się wypłakać w ramie mamusi? Ojej!-Kish zaczął ssać palec śmiejąc się.
-Takie historie to nawet nie przestraszą noworodków!-Kisa pchnęła Kishindo w łapę.
Lwiątko przewracając się poraniło sobie pazurkami dziąsła. Wstał i spojrzał z furią w oczy oprawczyni, a następnie skierował się do Furahy.
-Prawdziwa jazda jest na Cmentarzysku! Tylko takie mięczaki pewnie tam nie pójdą! Boją się, co? Chodźcie chłopaki!-warknął-Hofciu i Keshciu...WYLATUJECIE Z DRUŻYNY! Znalazłem lepszych!-tu spojrzał na Karima i swoich towarzyszy
Zdania były bardzo podzielone. Iść czy nie? W końcu rodzice wiedzą, że nie będzie ich w nocy. Nie będą chyba ich szukać? W ostateczności Lia, Kesho i Furaha poszli, a reszta została. Od zniknięcia trójki minęło pół godziny. Piątka lwiątek, które zostały, zmieniło zdanie. Dzięki dosadnym argumentom Kiry ruszyli na ''ratunek'' przyjaciół. Karim trzymał się na końcu grupy z pochyloną głową.
-Co jest?-Kira popchnęła go w bok.
-Ja...ja...Kira czy ja jestem podobny do Kifo z Wielkich Władców, albo Shetana?-spytał nagle-Czy ja jestem zły?
-Co?-pytanie brata kompletnie zbiło lwiczke z tropu-Jasne, że nie! To że bywasz gburowaty, dokuczasz wszystkim w koło i mam czasami ochotę cie zabić...To nic nie znaczy.
-Niech żyją bliźniaki...-uśmiechnął się Karim, wystawiając łapę do żółwika .
-...duet wieloraki-dokończyła.
Gdy tylko grupa przekroczyła kolczaste krzaki ogradzające cmentarzysko, wyjście zatamował wielki okrągły głaz, który emitował drzwi. Lwiątka przestraszone hukiem uciekły wgłąb. Wokół było zupełnie ciemno. Nawet lampiony ustawione w ciernistym ogrodzeniu nie pomagały, a może nawet budowały nastrój grozy i tajemnicy. Hofu wziął w pyszczek lampion i zaczął przeglądać się kamieniom. Serce mu się zatrzymało kiedy na jednym z nagrobków czerwoną mazią wymazane było ''Shani''
-Ej spójrz!... To krew?-spytał przerażony.
Shani wzięła na łapkę substancje i powąchała ją. Pachniała tak słodko.
-To sok owocowy-stwierdziła-Chodźcie, musimy ich znaleźć!
Lwiczka zrobiła krok do przodu. Pod jej łapką liście się osunęły i mała wpadła do dziury z krzykiem.

~*~
-Słyszeliście!-pisnęła Lia.
-Niby taka odważna, ale się cyka!-zaśmiał się Kesho-Cykor! Cykor!
-A czy ta Strachonoc, nie powinna być bardziej...no nie wiem, zorganizowana? Najwidoczniej nas wystawili.
-Łał! Jesteś szybka jak woda w rzece...to był sarkazm.
-Cicho!-warknął Furaha.
-Co? Słyszysz coś?-zainteresowała się Lia.
-Tak...Sherie!-zatriumfował.
W tym momencie z krzaków wyfrunęły nietoperze. Lwiątka zlękły się i zaczęły biec w kierunku głosu Sherii.

~*~
Karim w ostatniej chwili złapał Shani za łapkę, chroniąc od bolesnego upadku. Chwilę z zafascynowaniem patrzył w jej duże turkusowe oczy odbijające ogień. Ona była taka śliczna. Dopiero kiedy lwiczka chrząknęła, wciągnął ją i z krępacją odskoczył.
-Patrz pod nogi!-rzucił z irytacją.
Nagle pojawiły się cienie i słychać było upiorne krzyki. Lwiątka przestraszone zaczęły krzyczeć i biec w głąb cmentarzyska. Tam zderzyły się z Lia, Furahą i Keshem.
-Jesteście! Ktoś nam gra na nosie!
-To pewnie Kishindo z kolegami!
Lwiątka stały na środku cmentarzyska. Nie wiedziały czy iść do wyjścia. Może to jednak nie żart?
-Furaha! Lia! Shani!-usłyszeli nagle krzyki.
Po chwili pojawili się rodzice lwiątek z udającym przerażenie Kishindo. Nic nie trzeba było mówić. Maluchy zaczęły iść ze swoimi staruszkami do wyjścia.
-Dziękuje Kishindo, wracaj do domu!-polecił Chaka-Odprowadź go Mlezi.
-Tato!
-Cicho! Zawiodłem się na tobie! Wyjaśnimy to jutro! Co wam odbiło...gdyby okrutni...nie chce nawet myśleć...
-To nie jego wina!-broniła Lia.
-To czyj to w końcu był pomysł?-spytała Valentine.
-Nasz, wszystkich-odparła Kira
-Pogadamy jutro rano! A teraz do domu! Szybko!
--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Oto rzadki gatunek Brakwenus Rozdziałus Niudanus z rodziny bagniastych. Jeśli to czytasz to gratuluje! Przeżyłeś te męczarnie! Miałam to zrobić na specjal, ale Halloween nie zasługuje na specjal na tym jakże ciekawym blogu! (Taaak, nie toleruje tego święta)
1.Czy lwiątka spotka jakaś kara?

niedziela, 23 października 2016

#49.Zmiana?Jasne że tak!

Lwiczka odwróciła się z powrotem do tafli. Uśmiechnęła i wyprężyła, a potem przybrała pozycje walki. Czuła, że to najważniejsza decyzja w jej życiu. Zmiana?Mała trochę się zgarbiła...

(Do piosenki Fight Song♥. Pierwsze wersy pochodzą ze starego bloga i z sentymentu postanowiłam nie zmieniać)

Jestem zerem
Na tym świecie
Nic nie wartym zagadnieniem
Ale dziś mówię stop
Wszystkiemu co było
Nie ważna jest przeszłość
Ważne to co mam teraz

Lecz czy możliwe może być
Coś dzisiaj zmienić w życiu mym?
Mówię ''nie'', chodź myślę ''tak!''
To najwyższy czas, wiec tak!

To właśnie dzień!
Zrywam kajdany!
Z dumą do przoduuuuu
Marzenia spełnie (właśnie tak!)
Na przekór wszystkim
To już jest koniec!
Tamta Shani już zniknęła stąd!
O taaak, a każdy cios dodaje mi tylko sił!

-Shani!-usłyszała krzyk matki
Podbiegła do niej i przytuliła ją, na to Valentine trochę się zmieszała. Jej córka nigdy tak nie uzewnętrzniała emocji.
-Kocham cię łobuziaku!-zaśmiała się królowa-Chodź już do domu. Ciocia Lisa chce nam coś powiedzieć.
Shani uśmiechnęła się pod nosem i szturchnęła matkę w łapę krzycząc ''berek'', a potem rzuciła się do ucieczki. Valentine chwilę stała z głupią miną, kiedy dotarło to do niej, zaczęła biec ile sił w łapach, by nadrobić straty. Żeńska część królewskiego rodu wpadła roześmiana do jaskini w której panowała niezręczna cisza. Lwice spojrzały na siebie z krępacją i usiadły na swoich miejscach.
-Dobra, wszyscy?-wtrąciła nagle Lisa, na co zniecierpliwiona Iris kiwnęła głową.
-Chcemy wam powiedzieć coś ważnego...bardzo ważnego-zaczął Weda.
-Jestem w ciąży!-krzyknęła niekontrolowanie kremowa.
-Mieliśmy budować napięcie!
Wszyscy zaczęli przepychać się do świeżo upieczonej pary z gratulacjami. Tylko lwiatka nie widziały w tym jakiegoś fenomenu. Stały pod ścianą znudzone mierząc wzrokiem rodziców.
-Hej Karim!-zaśmiała się nerwowo Shani.
-Hej?-odparł z obojętnością.
-Bawimy się?-klepnęła go w ramię starając rozluźnić atmosferę.
-Nie-warknął z kpiną.
-No Karim! Rozejm? Nie wiem dlaczego się tak nie lubimy, ale chcę to zmienić!
-O ktoś mnie woła!-wymyślił na poczekaniu lewek, ominął księżniczkę i zaczął gadać z Furahą.

Noc minęła spokojnie. Lwiątka wstały bardzo późno. Po wczorajszym incydencie z Shani nikt nie chciał iść grać, chodź mała bardzo prosiła. Bali się, że tym razem może jej się naprawdę coś stać. Tak wiec lwiątka podzieliły się na grupki i zajęły swoimi sprawami. Lia i Sheria wolały iść z Shani, by znowu czegoś nie odwaliła. Po chwili dołączył do nich Furaha. Czwórka lwiątek bez celu włóczyła się po królestwie rozmawiając w najlepsze.
-A ty czasem nie szukasz Hakimu?-zorientowała się Sheria.
-Shani, serio?Mówiłem ci już, że to egoistyczny buc!-fuknął bez ogródek Furaha.
-Może i tak, ale mam do niego sprawę!-odparła z przekąsem rozglądając się.
-W sumie to ładnie razem wyglądacie...-zamyśliła się Lia.
-Coś ty powiedziała... O, jest!
Shani podbiegła do Hakimu, zostawiając towarzyszy z tyłu. Hakimu zrobił krok w tył i zaczął z rozmarzeniem patrzeć w oczy lwiczki. Shani za to z obojętnością patrzyła w jego zielone ślepia. Westchnęła z irytacją widząc, że Hakimu wcale nie widzi problemu.
-Aż tak się mnie wstydzisz?-fuknęła.
-O to ci chodzi? Serio dlatego się wkurzasz?-nagle jakby wyluzował.
-Nie chodzi mi o samo to, że mnie nie wybrałeś...Gdy jesteśmy sam na sam ślinisz się do mnie, strzelasz komplementami i jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi na świecie, ale wystarczy że obok pojawi się ktoś z twojej ''ekipy'' to już nic się nie liczy. Potrafisz patrzeć mi w oczy i się ze mnie nabijać-lwiczka próbowała nie okazywać słabości, miała ochotę się rozpłakać.
Hakim był dla niej kimś ważnym. Czuła się doceniana i wreszcie ktoś nie mówił jej nad głową jak choroba ją ogranicza. Był przyjacielem...może nawet kimś więcej. Teraz dopiero różowe okulary spadły z noska księżniczki. Tak bratnia jej dusza okazała się łasym na popularność i nie szanującym przyjaźni egoistą. Lia, Sharia i Furaha zaniepokojeni uniesieniem Shani zbliżyli się.
-Nie świruj mała.-strzelił czarującym spojrzeniem.
-Nie działa to już na mnie! Słonko-uśmiechnęła się szczerząc zęby-Naucz mnie grać!
-Co?
-Masz wobec mnie...swojego rodzaju dług! Więc naucz mnie grać, a się odczepię!
-Ciebie się nie da nauczyć! Ty boisz się piłki!
-Zobaczymy, tylko mnie naucz!
-Wiesz spóźnię się na Obiad Stadny. Pa!-miał już odejść.
W porę Furaha złapał go za ogon, wbijając w niego zęby. Gdy uciekinier się odwrócił ukazał mu się uśmiechnięty następca tronu. Na ten głupi gest Hakimu wpadł w szał. Rzucił się na Furahę wyrywając mu ogon z pyszczka co sprawiło ogromny ból. Mocowali się chwilę, aż w końcu książę położył na łopatki przeciwnika posyłając mu głupkowaty uśmiech. Temu wszystkiemu przeglądały się przerażone dziewczyny.
-Księżniczka ładnie poprosiła!-zbliżył swoją twarz do jego warcząc.
-Niedoczekanie!-warknął Hakim, próbując uwolnić się z objęć Furahy-Dobra!
Kociaki odskoczyły od siebie. Najeżony syn Luny od razu zaczął lizać ogon, na którym w połowie nie miał sierści. Furaha za to zaczął tę sierść wypluwać.
-Kiedy zaczynamy?-odezwał się w końcu niedoszły nauczyciel.
-Teraz!-prychnęła Shani zwalając z pobliskiego drzewa odpowiedni do gry owoc.
Towarzystwo usiadło pod głazem spodziewając się czegoś spektakularnego...ale oni tylko podają do siebie piłkę. To jest fajne? Lia ziewnęła ze znudzenia. Kopnięce za kopnięciem...rada za radą, minuta za minutą.
-Długo jeszcze?!-wrzasnęła Lia.
Hakimu przeląkł się i źle kopnął podaną piłkę. Owoc z dużą siłą uderzył w twarz Shani. Ksieżniczka dotknęła łapką noska. Została na niej krew. Czuła promieniujący ból. Uśmiechnęła się w stronę Hakimu marszcząc krwawiący nos.
-Wszystko...-w dokończeniu przeszkodziła mu piłka.
Odbiła się od jego twarzy i poleciała daleko. Owoc potoczył się dalej. Wpadł pod czarną łapę, która jednym mocnym ruchem wgniotła go w ziemie. Sok, aż się zapienił. Lwiatka podniosły wzrok. Kilka metrów od nich stał okrutnoziemiec. Miał kruczoczarną sierść, bujną grzywę i niezwykłe przenikliwe niebieskie oczy. Wzrok miał zimny i utkwiony w oczach Furahy. Na jego usta nagle wlał się chytry uśmiech. Wszyscy stali w bezruchu, tak jakby każdy ruch miał być prowokacją.S erca lwiątek biły tak głośno, że dało się je słyszeć.
-Książę Furaha i księżniczka Shani?-spytał wreszcie lew grubym głosem i udawaną ciekawością.
-Tak!-odpowiedział pewnie Furaha wchodząc przed siostry.
-A mamusia to gdzie?-odparł z ''troską'' i zaczął zbliżać się w stronę lwiątek.
-Shani uciekajmy-szepnęła Sheria.
-Siostra cicho!-warknęła młoda.
-Siostra?-zdziwił się lew.
Wszyscy wiedzieli o co chodzi. Oprócz biednej Sheri. Najwidoczniej do Klanu Okrutnych doszły tylko wiadomości o narodzinach trójki(w tym jednego martwego)królewskich dzieci, a o adopcji już nie. Lwiątka miały tylko nadzieje, że lew nie powie zaraz czegoś, co obali wszystko w co wierzy brązowa. Czarny zazgrzytał zębami i zrobił kilka kroków w kierunku lwiątek.
-No nie bójcie się!-zbliżył do nich swój wielki łeb i uśmiechnął się obnażając wielkie kły.

Valentine
-GRAU! GRRR! GRAU!!!
-Karim, piękne ryczysz, ale stul dziób. Co?-wkurzyła się Kira.
Dzieci Sal odpoczywały po Stadnym Obiedzie, a nasze maluchy gdzieś wymyło. Przecież dobrze wiedzą, że obiad jest równo w południe. Bałam się o nie bardzo. A co jeśli okrutni zaczęli atak. Val ogarnij się! Furaha jest odpowiedzialny...przyprowadził by rodzeństwo na czas. Coś na pewno się stało. Miałam już pobiec w sawannę.
-Val! Nie denerwuj się to dzieci! Na pewno zapomnieli i bawią się w najlepsze-uspokajał mnie Chakam
Na horyzoncie zobaczyłam lwiątka, zaczęłam biec im na przeciw. Przyspieszyłam widząc, że towarzyszy im okrutnoziemiec. Maluchy stały z nietęgimi minami wokół lwa. Shani miała krew na nosie, a Furaha na pyszczku.
-Co im zrobiłeś?!-warknęłamm
-To nie ten pan!-podbiegły pod mnie dzieci-To była...seria wypadków.
-Ah tak? Idźcie się bawić! My z panem musimy porozmawiać!-odprowadziłam lwiątka wzrokiem i zaczęłam dopiero kiedy pędzelki ich ogonów znikły z horyzontu.
Po chwili przybył Chaka. Przeczuwałam co chce mi powiedzieć posłaniec.
-Król Kiburi miłościwie nam panujący, zaprasza króla i królową Cudownej Ziemi na spotkanie w celu omówienia relacji Cudownej Ziemi z Klanem Okrutnych.-wyrecytował-Z pozdrowieniami z Okrutnej Ziemi!-zaczął się wycofywać.
-Chwila! Chwileczkę! Jakie relacje? Jakie spotkanie?-mimo uprzedzenia przez Asherę, zdziwiłam się.
-Ja miałem tylko to przekazać. Do widzenia!-odszedł.
Spojrzeliśmy na siebie z Chaką. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć...to prawda czy tylko podstęp, by zagarnąć nasze ziemi? Czy powinniśmy iść? Nie wiem...
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Wiem, że rozdział jest słaby, ale musiałam coś dodać.Zamęczyli byście mnie.Dodam tylko, że od tygodnia nie mam humoru na pisanie...stąd ta beznadzieja wyżej.
1.Czy jest szansa, że Shani i Karim się pogodzą?Dlaczego on tego unika?
2.Dlaczego Shani zaczęła interesować się piłką?Ma jakieś plany w związku z nią?
3.Czy para królewska zdecyduje się na spotkanie z Kiburim?
 Pozdrowionka!

piątek, 14 października 2016

#48.Przyjaciel, co?

Ten czas mija szybko...dzieciaki jeszcze niedawno nie potrafiły utrzymać się na łapkach dwóch sekund, a dziś dwóch sekund w miejscu nie mogą wysiedzieć. Maluchy stały się zgranym teamem, zupełnie jak my kiedyś... Jak co ranek poczet wyleciał z jaskini jak strzała. Na prowadzeniu oczywiście Furaha, czyli dowódca ekipy. Śmiały i godny następca tronu. Podobny do mnie, co mnie zbyt nie cieszy. Zaraz za nim pędzi Lia, zagrożenie dla młodego księcia. Mała twierdzi, że jeśli to ona jest najstarsza to ona powinna mieć największa rangę w grupie. Dalej wleką się Kira i Karim, jak zawsze skłóceni. Bliźniaki są podobne, ale w tym przypadku oni są jak ogień i woda. Kira jest przyjacielska i łagodna, za to Karim bardzo wybuchowy. Czas na Sherie, mała nie domyślała się niczego. Chodź wszystkie lwiątka wiedziały, że jest adoptowana siedziały cicho. Brązowa była nieśmiała, ale szybko się denerwowała...chwila kogoś mi brakuje...Shani wywlekła się z jaskini. Miała pochyloną głowę i ze smutkiem patrzyła w ziemię. Lwiczka była najmniejsza z grupy, mało jadła i wolno rosła, ale była wspierana przez swoje dwie najlepsze przyjaciółki: Sherie i Lie. Cała trójka była jak siostry.
-Co jest Shani?-spytałam.
-Nic-burknęła.
-Sha! Idziesz?-wróciła się Lia, a za nią Sheria.
-Nie-odwróciła głowę. 
-O co chodzi słonko?
-Czy... Czy ja mogę dostać ataku kiedy się trochę zmęczę, tak?-oczy małej były takie smutne.
-Słoneczko, to nie jest tak, że przebiegniesz się troszeczkę i już zaczniesz się dusić.
-No właśnie! Karim gada głupoty!-poparła Sheria.
-On ma racje... Dzisiaj idziemy grać. Nie chce stać bezczynnie obok, albo wszystko zepsuć...
-Spróbuj, na pewno będzie świetnie. Jak nie będzie ci się podobać to wróć tu, na razie się nigdzie nie wybieram.
Shani spojrzała ze zmieszaniem na resztę która była już daleko, potem na towarzyszki, a jej wzrok w ostateczności spoczął na mnie.
-Dobrze, na razie mamo!-ruszyła nagle .
-Pa mamo!-rzuciła Sheria
-Do zobaczenia ciociu!
-Miłej zabawy!

Narrator
Lwiczki próbowały dogonić resztę. Shani biegła ile sił w łapach, a towarzyszki nie śniły nawet by zwolnić. Pośpieszały kremową i przyspieszyły. Mała dała dużego susa do przodu i wtedy zderzyła się z kimś. Wpadła na znanego sobie lewka. Przeturlali się trochę, a w ostateczności księżniczka wylądowała na białym. Lia spojrzała na nich z błyskiem w oku i uśmieszkiem na pysku i zaczęła przepychać Sherię do przodu. Po chwili obie zniknęły z pola widzenia.
-Sorki Hakimu!-uśmiechnęła się nerwowo kremowa.
-Nic nie szkodzi Mała-zaczął się szczerzyć.
Księżniczka nie wiedziała dlaczego wszyscy nazywają ją MAŁĄ, skoro nawet Sheria jest odrobinę mniejsza. No, ale było to słodkie. Westchnęła z irytacją i skierowała swój wzrok na lewka, który od kilku minut gapił się w jej oczy. W końcu zlazła z niego.
-To idziemy?-odparła z przekąsem.
-Tak, może zdążymy jeszcze na mecz-poparł Hakimu.
-Ej, Hak. Moge być w drużynie z tobą. Nie chce, żeby się na mnie darli, bo ja średnio gram.
-Dobra, zagramy od początku i cie wybiorę. Niech tylko ktoś na ciebie krzyknie Mała, to będzie miał do czynienia ze mną!-zaśmiał się syn Luny.
-Jesteś the best!-popchnęła go i ruszyła do przodu śmiejąc się.
Lwiatka śmiejąc się ,zaczęły biec do reszty. Shani odzyskała pewność siebie... Może nie zawali na tym meczu.

Valentine
Leżałam z lwicami na skałkach i korzystałam z tego słonecznego, leniwego dzionka. Według moich poddanych odkąd zostałam matką, stałam się prawdziwą królową i spadły mi z nosa różowe okulary. To prawda. Zaczynałam coraz bardziej bać się puszczać dzieciaki same. Graniczymy z okrutnymi, nie odzyskano jeszcze Wolnych Ziem, ale im została tylko ona i Kryształowa Ziemia.
-Asera. Jeśli mogę spytać...Obwiniasz mnie o śmierć Lunara?-spytałam nagle wywołując szok u lwic.
-Nie-odparła krótko-Nie wierzę, żebyś była do tego zdolna. Znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie. Przecież gdybyś to zrobiła nie przyjęła byś mnie.
-Naprawdę tak myślisz? Dziękuje.-uśmiechnęłam się.
Inne lwice spojrzały na mnie dziwnie, a potem uśmiechnęły się.
-Pani jesteśmy z tobą.

Narrator
-Furaha!-wybrał jeden z kapitanów
Nadeszła kolej Hakimu. Shani uśmiechnęła się w duchu i wystawiła już łapkę z szeregu. Była pewna, że zaraz usłyszy swoje imię. Lewek odwrócił głowę i nerwowo zmarszczył brwi. Jego kompani szeptali propozycje. Biały przełknął ślinę z krępacją. Sekundy ciągnęły się jak godziny...
-Karim!-prawie szepnął.
Shani stała jak wryta. Co chwilę padały inne imiona, żadne nie należało do niej. Wybrano ją ostatnią. Jak łamagę... W drużynie bliżej znała tylko Furahe. Zaczęła się gra. Księżniczka stała na obronie. Entuzjazm, który uleciał z niej jak z balonu zastąpił gorycz zawodu. Hakimu wystawił ją do wiadru, bo obciachem przy kolegach, byłoby ją wybrać.
-Rusz się trochę co!-warknął Kishindo, czyli syn Chezo.
-Robie co mogę!-warknęła
-''Weź się w garść, potrafisz!Uwierz!''-krzyczała w myślach, ale zawiedzione miny kompanów obniżały jej morale, które były już wyjątkowo niskie.
Księżniczka otrząsając się z zamysłu przyjęła piłkę. Oszołomiona zaczęła biec do bramki przeciwników. Krok za krokiem. Czuła się nieziemsko. Nie myślała już o niczym, po prostu biegła. Nagle zrobiło jej się ciemno przed oczami. Potknęła się i uderzyła twarzą w ziemię. Owoc poturlał się dalej, przeciwnik go przejął. Wpadła bramka. Przegrali. Shani podniosła się. Jej oddech był przyspieszona i nie mogła ustać na łapach. Jeszcze kilka minut i zaczęłaby się dusić. Pogardliwy wzrok zebranych wręcz wbijał ją w ziemię.
-Shani-Furaha położył jej łapę na ramieniu.
-Zostaw!-warknęła.
-Wracaj na tron!-zaśmiał się jeden z lwiaków i odszedł, a za nim reszta.
Hakimu spojrzał z politowaniem na siedzą lwiczkę. Odpowiedziało mu smutne gniewne spojrzenie. Biały nawet się nie odezwał. Pobiegł do rozbawionych kolegów. Shani bez słowa wstała i zaczęła kuśtykać w stronę domu. Ułożyła się na skałce obok rzeki i niedaleko Cudownej Skały. Leżała tam kilka godzin.
-Shani, wszystko okey?-spytała Sheria wraz z Lią.
-Tak! Super! Idźcie sobie, co?-warknęła i zakryła łapkami pyszczek, a po chwili dało się słyszeć płacz.
-Kochana, będziesz miała czerwone oczy. Wiesz jak to okropnie wygląda. Nie płacz!-wtrąciła Lia
-Nie rozumiesz, że wygląd to nie wszystko! Chce zostać sama!...Powiedzcie mamie, że przyjdę niedługo. Niech nie przysyła Ranga i Dumy...Przyjdę.
-Lia, chodź!-szepnęła Sheria
Lwiczki sobie poszły. Błoga cisza...najlepszy moment do rozmyśleń. W tym przypadku, ta cisza była jak nóż po woli wsuwający się w ranę.''Przyjaciel, co?Jaki troskliwy!''
-Mała, łzami nie rozwiążesz problemu!-rozbrzmiał nagle głos.
Księżniczka podniosła się wściekła myśląc, że to Hakimu. Był to jednak jeden z lwów z przeciwnej drużyny.
-Przyszedłeś się pośmiać?Proszę!
-Aż tak ambitny nie jestem. Przyszedłem ci pomóc... Widzę w tobie potencjał, tylko nie wiedzę pewności siebie...
-Łatwo ci mówić! Ty nie jesteś chory!
-No nie jestem, ale...wierzę, że gdyby nie zatrzymał cię ten atak strzeliła byś. To pewne!
-Na-naprawdę tak myślisz?-poczuła przypływ wiary.
-Na początku, grałem dużo gorzej! A ty masz całkiem niezłe predyspozycje.
Shani wzięła wdech i odwróciła się. Uśmiechnęła się do swojego odbicia w wodzie.
-Tak właściwie, to jak masz na imię?-odwróciła się z powrotem, ale nikogo już nie zastała.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Nie miałam dokładnego pomysłu na tą notkę, jeszcze do połowy pisania fabuła miała być zupełnie inna, ale tamte kąski zostawiam sobie na następne rozdzialiki.Sorki, że tak skupiłam się na Shani...ale na kimś muszę.Myślę, że wyszło nawet jak planowałam.Ludzie Doma przyznała, że napisała spoko rozdział!!!!!!Gdzie szampan!!!???
1.Które z lwiątek na ten czas według ciebie jest ''najciekawsze''?
2.Czy to wydarzenie wpłynie na relacje Hakimu i Shani?

niedziela, 9 października 2016

#47.Milczenie przerwane

uwierzycie, że robiłam to aż godzinę? xd
-Wychodzę za mąż!-wrzasnęła już chyba dwudziesty raz Lisa.
-Fajnie! Super! Zamknij się już, co?-odparłam znudzona.
Lisa nadawała na okrągło. Była tak zafascynowana, że wydawało mi się, że unosi się na chmurce. Podłożyłam jej nogę. Młoda runęła na ziemię, a od posmakowania naszej matki Ziemi uratowały ją łapy.
-Bo zapeszysz-zaśmiałam się.
Lisa spojrzała na mnie z zakłopotaniem i zmieszaniem. Rzuciłam jej krzywy uśmiech.
-Oj, nie marudź!-podniosła się.
-Ja sądziłam, że mój ślub będzie serią porażek i był!
-Nie przypominam sobie...
-W dzień ślubu zostałam koronowana-przypomniałam.
-Nie przesadzaj, jesteś spoko królowa!-pchnęła mnie bokiem.
-A ty spoko kuzynką!-odepchnęłam ją-Dzięki!
Rzuciłam na pożegnanie i poszłam w stronę Chaki wylegującego się z trójką naszych maluchów. Lwiątka wtulone w siebie, spały.
-Ja podjąłem już decyzje-przerwał ciszę Chaka.
-Więc?-spytałam ostrożnie.
-Zgadzam się na imię Sheria...no i adopcje oczywiście!-po ostatnim słowie rzuciłam mu się na szyje.
Spojrzeliśmy na śpiące maluchy, które wyglądały słodziutko razem. Sheria prawie w ogóle nie wyglądała jak adoptowana. Miała sierść koloru grzywy Chaki.
-Ale niech ona tego nie wie, będzie czuła się gorsza...-szepnęłam mu do ucha.
-Valentine! To na pewno dobry pomysł?
-Tak...chyba tak.
-Wszyscy mają wiedzieć, a ona jedyna żyć w kłamstwie?
-Tak będzie lepiej!
-Wasza....Wasze Wysokości!-w naszym kierunku biegł jeden z strażników Askariego.
-Tak?-zaniepokoił się Chaka.
-Okrutnoziemka przekroczyła granice, jest ranna. Przedstawia się jako Ashera, ale wolimy nie ryzykować i nie przyprowadzać jej tu.
Spojrzeliśmy na siebie, a potem na maluchy.
-Popilnuje ich!-krzyknęła Lisa
Zaczęliśmy biec za strażnikiem. Po chwili naszym oczom ukazał się krąg strażników, a w środku wyczerpana Ashera. Była poraniona i szczerzyła kły. Nie atakowała. Cały czas powtarzała, że nic nie zrobiła i nie chce zrobić. Jednak strażnicy wciąż warczeli i szczerzyli kły.
sory że bez ran, ale zapomniałam :P
-Stop!-warknęłam wchodząc między czarną, a strażnika, który ją zaczepił
-Valentine! Jeśli możesz każ strażnikom odejść. Ja niczego nie zrobiłam.
-Panowie nie będziecie mi już potrzebni!-odparłam kamiennym głosem
Askari chwile jeszcze kręcił się obok monitorując każdy ruch Ashery. Kiedy w końcu odeszli, lwica złapała oddech i westchnęła z ulgą. Zaprowadziłam ją do jaskini. Kazałam przynieść wody i upolować antylopę. Po namowach Ashera napiła się i posiliła. Kiedy Matu ją opatrzyła zaczęła mówić.
-Kiburi źle znosi śmierć Lunara.Od początku był nieswój, ale od trzech dni jest agresywny.
-On ci to zrobił?
-Tak, przejął tron i zdetronizował tego tymczasowego króla Kryształowej Ziemi. A kiedy protestowałam...on już nie jest sobą. Chce zjednoczyć się z Krwawymi.
-Klan Krwawych, Okrutnych i jeszcze Kryształowa Ziemia? To ja już szykuje się na tamten świat!
-Taki wielki oddział w jego łapach. Jest ich mniej od cudownoziemców, ale okrutni to urodzeni zabójcy-westchnął Chaka.
-To co proponuje pan mądry?
-Kibur...on mówił coś o spotkaniu-przerwała Ashera-Mówił, że chce spotkać się z królową Valentine, to może zmieni zdanie.
-Kiedy, gdzie?-poderwałam się.
-Chyba śnisz nigdzie nie idziesz!
-Chaka, nie rozumiesz? Chce naprawić, to co zepsułam. To przez to wszyscy cierpią!
-Nie! To na pewno spisek! Po za tym nie powiedział tego oficjalnie. Więc na razie siedzimy i czekamy!
-Dobrze. Idę do dzieci.-odparłam na odchodne.
Podniosłam się i bez słowa wyszłam.''Odmeldowałam'' Lise i zaczęłam myć maluchy...czy wy też czasem czujecie się tak bezużyteczni? Zrobicie coś, a odkręcenie tego jest niemal niewykonalne. W tym momencie się tak czułam. Postanowiłam wrócić do jaskini. Byłam wyczerpana, więc od razu zasnęłam.

Stoję w wodzie. Patrze na tafle. Widnieje na niej odbicie kremowej lwicy. Wokół jest ciemno. Z ciemności wyłania się obraz Cudownej Skały. Krzaki i drzewa wokół są spalone. Deszcz ugasza ogień który jeszcze tli się na gołych gałęziach. Biegnę w tamta stronę. Po drodze mijam ciała lwów, również znajomych.Na szczycie Cudownej Skały stoi ciemna lwica. Zaczyna ryczeć. Wbiegam na skałę. Nie ma nikogo. Wtedy czuje przenikliwy ból karku. Ból paraliżuje moje ciało.

-Dobranoc słodka księżniczko!-słyszę tylko szept, a potem jeszcze większy ból.
Płacz przerywa głuchą cisze...otworzyłam oczy przerażona. Shani płakała. Zaczęłam ją uspokajać próbując złapać wdech. To tylko zły sen! Tylko?
---------------------------------------------------------------------------------------------
Ten uczuć kiedy masz zbyt dużo czasu i walisz tych obrazków, że jest ich gęściej niż grzybów w lesie xddd
Jak wiecie tasiemce to nie moja specjalność!Mam nadzieje, że to u góry się podoba!Uprzedzam, że to ostatni post gdzie maluchy są maluchami(?)
1.Decyzja o adopcji Sheri była dobra?Lepiej by było gdyby lwiczka była świadoma, że jest adoptowana?
2.Czy Valentine powinna spotkać się z Kiburim i czy to rozwiąże ''cichy'' konflikt? 

Ps.Mam nowy zamysł na bloga.To coś w stylu ''Pioruna''.Co myślicie?

Opis: Alice Lavelle to zwykła nastolatka.Jej życie toczy się szybkim tempem.Przyjaciele, rodzina i pasja to cały jej świat.Legnie on w gruzach z powodu nagłej przeprowadzki.Inni ludzie i środowisko, a w tym tajemniczy szczeniak z klejnotem na obroży.Czy Alice odnajdzie się w tym wszystkim i zdoła udźwignąć obowiązek jak spoczął na jej barkach?

sobota, 1 października 2016

#46.Rodzina zastępcza

Zbiegłam na dół i skierowałam swoje kroki ku skałką przy schodkach do jaskiń. Piszczenie ustało, ale nie na długo. Podeszłam bliżej. Dostrzegłam leżąca pod skałkami brązową malutką lwiczkę. Podniosłam głowę, by zobaczyć czy nie ma kogoś w pobliżu. Było pusto.
-Jest tu ktoś?-spytałam, ale odpowiedziała głucha cisza.
zdj. jest dobrej jakości, tylko blogger zepsuł
Bez wahania wzięłam malutką w pysk i zaczęłam biec do jaskini. Była bardzo wyziębiona. Minęłam przyjaciół bez słowa. Musiałam szybko ogrzać małą. Towarzysze wbiegli zdezorientowani za mną.
-Wezwijcie Matu!-krzyknęłam tuląc brązową w łapach.
Medyczka po chwili przyszła i zbadała znalezione maleństwo. Powiedziała, że jest wyziębiona co jest niebezpieczne dla kilku godzinnych lwiątek...tylko co za matko zostawiła by tak małe lwiątko zupełnie same, wiedząc, że wieczorem temperatura się obniża.
-No, no Shani nam rośnie!-powiedziała Matu z rozczuleniem patrząc na trójkę bawiących się szkrabów(włącznie ze znalezioną lwiczką).
-O tak, ale wciąż jest malutka-przytaknęłam.
-Jeszcze przerośnie brata...a z nią co chcesz zrobić?-spytała lwica-Lepiej nie trzymaj jej przy sobie...dzieciak się przywiąże i co?
-Nie przesadzaj, jutro zbierzemy całe stado. Jej matka na pewno się znajdzie! Miałaś mi coś wcześniej powiedzieć...
-Ach tak, ty i Chaka...przyjdźcie jutro do mnie.-odparła na odchodne-Obgadać szczegółowy prezentacji-dodała widząc mój pytający wzrok.
-Po co? Jakie szczegóły?
-Po prostu przyjdziecie!-warknęła i zniknęła w ciemnościach.
Chaka położył się bez słowa obok mnie, wokół zrobiło się strasznie cicho. Wieczorem zawsze wszyscy rozmawiają i się śmieją. Teraz słychać było tylko ciche świsty wiatru wdzierającego się do jaskini.
-Dobranoc-szepną Chaka, na co ja jeszcze ciszej odpowiedziałam.
Iris i Asante z Lią ułożyli się obok nas. Siostra szturchnęła mnie.S pojrzałyśmy na siebie bez słowa. Nawet miedzy nami panowało dziwne napięcie.
-Nie myśl, że wszyscy myślą jak Moto. Dobranoc-szepnęła ostrym tonem i opuściła głowę
Leżałam myśląc nad tym...lecz po chwili zasnęłam.

Poranek minął cicho...tak cicho! Między nami nadal panowała sztywna atmosfera. Wyluzowało się dopiero przed południem, kiedy Moto przyszedł mnie przeprosić. Jak zgaduje Salti go namówiła...ale nie to martwiło mnie najbardziej, ale to że matka znalezionej lwiczki się nie znalazła. Wiadomości rozesłaliśmy nawet na sąsiednie ziemie, te wrogie także. Jednak nikt się nie zgłaszał. Nadszedł czas iść do Matu. Dałam dzieci pod opiekę Iris i Salti i udałam się z Chaką do medyczki.
-Więc?-chrząknęłam znacząco, ale Matu nadal milczała rozrabiając jakieś zioła.
-Nie chodzi tu o prezentacje, tak?-domyślił się Chaka.
-Tak...
-Więc o co?...Ach, Matu nie będziemy cię tak ciągnąć za język!
-Chodzi o wasze dzieci!-wykrztusiła wreszcie.
Spojrzeliśmy na siebie, a potem na lwicę. Miała tak samo tępą minę jak my.
-Pamiętacie może dlaczego po was nie wybrano nowych Lwich Strażników? Bo przepowiadano syna władców, posiadającego Ryk Pradawnych.
-Fauraha...-szepnęłam.
-Shani-pomachała głową.
-Jak to Shani?-zdziwił się Chaka.
-Przywódcą może być każdy wybrany, ale ryk posiada tylko drugie dziecko władców. Miał być to Hasira...lecz w tym wypadku to Shani jest druga.
-Chcesz powiedzieć, że ona będzie mieć ryk? Nie znam żadnej lwicy z rykiem!-wpadłam w histerię
-Może mieć....-odparła z przekąsem-ale nie musi. Zobaczymy czy go odkryje.
-Przecież ona jest chora. Dobrze wiemy, że Lwia Straż to nie zabawa. A jeśli...-zaczął Chaka-Jeśli coś jej się stanie?
-Zobaczymy co przyniesie czas. Tyle miałam do powiedzenia. Możecie już iść. 
Po drodze spotkaliśmy Lunę i Mwzo z synem...nie wspomniałam już, że Luna urodziła dwa dni przede mną synka Hakimu. Mały był biały z oczami matki i brązową łatką na pyszczku. Wróciliśmy zamyśleni na Cudowną Skałę. Nic nowego...jak matki znalezionej lwiczki nie było, tak jej nie ma.Do tego strażnicy znaleźli ciało lwicy z futrem w odcieniu futra lwiczki. Teraz trzeba było szukać matki zastępczej, bo jak domyślam się historia wywołana była przez ''kochającego'' tatusia. Miałam już dla malej idealną rodzinę...tylko muszę to przedyskutować z Chaką. No nic...dzisiaj miała się odbyć prezentacja naszych dzieci. Wszystkie zwierzęta zebrały się pod Cudowną Skałą. Kweli wziął Furehe na ręce, a Chaka Shani. Oboje weszli na sam szczyt skały. Tłum zamarł. Ja zamyślona stałam z tyłu.
tu tak samo 
-Wasza Wysokość!-upomniał mnie Kweli
Podeszłam do nich i uśmiechnęłam się do Chaki. Shani zaczęła się wiercić i śmiać. Wtedy szaman uniósł Furehe do góry, a następnie Chaka Shani. Tłum zaczął wiwatować. Niektórzy zaczęli wiwatować imię przyszłego władcy. Lwiątka zostały namaszczone i prezentacja się skończyła.
-Chaka...musimy pogadać!-zatrzymałam go
-Tak? O czym?
-Ja już podjęłam decyzje...znaczy razem musimy ją podjąć, ale ja się zgadzam...tylko czy ty...
-Val do diabła, gadaj!
-Chce adoptować tą małą, którą znalazłam-powiedziałam jednym tchem
Chaka przez chwilę stał patrząc na mnie z miną w stylu ''Co ty do mnie rozmawiasz?''. Uśmiechnęłam się nerwowo. No mów coś głąbie! Dawaj!
-Czy to na pewno dobry pomysł? A może ona ma rodzinę, która zjawi się za kilka dni.
-Jej matka nie żyje...ojciec na pewno zwiał. A jak nawet to kto normalny zostawia kilku godzinne lwiątko same w nocy?
W końcu Chaka się odezwał. 
------------------------------------------------------------------------------------------
Ten moment kiedy nie masz pomysłu na tytuł rozdziału xdddd
Mój mózg odmawiał posłuszeństwa przy pisaniu tego rozdziału...mimo, że miałam na niego pomysł...to wyszedł jak zawsze :/.Mam nadzieje, że chodź jeden czytelnik wytrzyma do momentu kiedy lwiątka podrosną xd
1.Dlaczego rodzice porzucili lwiczkę?
2.Czy dobrym pomysłem jest adopcja jej przez parę królewską?Jaka będzie ostateczna decyzja?

No i jak w zwyczaju, na koniec mój jutubowy twór xddd


Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony