niedziela, 26 marca 2017

#61.A co jeśli to prawda?

Lia i Shani zaczęły zmierzać w stronę Cudownej Skały. Nie odzywały się do siebie. Jedna co chwilę spoglądała na drugą. Panowała cisza zakłócana przez odgłosy przyrody. W końcu Shani zatrzymała się i spojrzała w dal. Chwilę stała w ciszy, ze spokojem podziwiając harmonie Cudownej Ziemi. Jej krótką sierść delikatnie mierzwił ciepły wiatr, wyglądała majestatycznie. Wzięła lekki wdech, co podniosło napięcie. Można było się domyślić, że z jej ust wydobędą się zaraz jakieś bardzo mądre, filozoficzne prawdy życiowe.
- Jestem głupia - spuentowała, a tajemniczy, refleksyjny nastrój prysł jak bańka mydlana.
- Co ty gadasz Shanell! - zdziwiła się Lia, która teraz wybuchłaby śmiechem, ale przyjaciółce nie wypada.
- Taka prawda, ta cholerna noga! - księżniczka syknęła z bólu. Cały czas czuła promieniujący ból w kościach. - Nie mogę wytrzymać chwili bez gry, bo to tylko czyni mnie lepszą i jeszcze nie umiem normalnie pogadać z własną siostrą... księżniczka roku!
- Ale jesteś śliczna! Jakbyś chciała się zabić, czy co to biorę twoją urodę! - Lia nie miała talentu do pocieszania.
- Nie pomagasz... a zresztą. Chodź już! - Shani miała ochotę porządnie palnąć się w łeb. Tak! To byłoby rozwiązanie wszystkich problemów... albo stworzenie nowego. Kto normalny w ciągu tygodnia ląduje u medyczki trzy razy?
Lwiczki doszły już pod Cudowną Skała. Lia zaczęła nawijać jak to ona. Przez nieuwagę potknęła się i wpadła wprost na Sawę. Lwiątka przez przypadek pocałowały się. Dla Lii to była chwila w raju, dla Sawy... no trochę mniej. Odskoczył zawstydzony i skwaszony.
Shani próbowała ukryć smutny grymas, który mimowolnie wdzierał jej się na pyszczek. Uśmiechnęła się wymuszenie. Lia zaklaskała w łapki i wzrokiem spławiła Shani. Ta jednak sama postanowiła zostawić kochasiów w spokoju i weszła do jaskini. 
Gdy jej łapka przekroczyła linię progu, uderzył w nią wściekły Karim. Zaczął coś na nią wrzeszczeć, a potem pobiegł dalej. Shani dostrzegła, że w jaskini, Moto i Salti rozmawiają z Farim. Opiekun drużyn zamienił z nimi jeszcze kilka zdań i zaczął zmierzać w stronę wyjścia.
- Hej mała! - poczochrał księżniczkę po głowie i zaczął odchodzić.
- Proszę pana! Panie Fari! - po chwili bezmyślnego stania beżowa ruszyła za lwem. - O co chodziło? O czym pan gadał z rodzicami Karima? - spytała.
- Karim został wypisany z drużyny. Drużyna Kishindo miał zostać wystawiony, w co półrocznych zawodach... ale jest niekompletna. Musimy zrobić lokalne zawody pośród was, młodzików. - Shani zdziwiła się, myślała, że będzie ciągnąć opiekuna za język, a ten sam się wysypał.
- Szkoda, może my byśmy wystartowali, ale mam złamaną łapę. - posmutniała.
- Jeszcze dużo czasu, więc się kuruj! - odparł na odchodnym - Royal Team w reprezentacji... tego jeszcze nie było!
Shani uśmiechnęła się sama do siebie i pognała do jaskini. Właśnie była pora kolacji. Kilka godzin potem wszystkie lwy zmorzył sen. Oprócz dwóch lwiątek.

Laari patrzyła smutno gdzieś w dal. Cała Cudowna Ziemia spowita była mrokiem... to teraz jej dom. Pewne myśl prześladowała ją wciąż: Czy jej ojciec żyje? Może on teraz też patrzy gdzieś w ciemny bezkres i myśli o niej, martwi się, może jej szuka?
- Laari! - z rozmyśleń wyrwał ją głos Furahy.
- Furaha? Też nie możesz spać? - spytała i z powrotem się odwróciła.
Nastąpiła cisza. Książę podszedł, do zapatrzonej w czerń towarzyszki. Widział na jej twarzy skupienie, ale też i smutek.
- O czym tak myślisz? - zainteresował się.
- O ojcu. Wiesz... przepraszam, że przez te dni byłam taka...
- Wredna, sarkastyczna, zbyt...
- Wole pojęcie realistka! - przerwała mu.
Lwiatka spojrzały na siebie i wybuchły śmiechem. Laari przycichła. Ziewnęła i wstała.
- Jestem już senna... idę to wykorzystać - zaśmiała się i odeszła.
Furaha jeszcze chwilę posiedział na zewnątrz i w końcu wrócił do jaskini. Jego serce wypełniała dziwna radość... czy czuł się wreszcie spełniony jako książę, czy może to coś więcej?


Nowy dzień nastał na Cudownej Ziemi. Valentine i Chaka poprosili swoje dzieci z wyjątkiem Sheri na szczyt widokowy Cudownej Skały. Lwiątka były zdezorientowane. W końcu nic nie przeskrobały, a rozmowa o ratunku Laari była już dawno za nimi. Rodzina usadowiła się i spojrzała na skąpaną w świetle słonecznym Cudowną Ziemię.
- Znacie sytuacje z Sherią? - zaczął Chaka. - Sądzimy, że wyjawienie prawdy to tylko kwestia dni... liczymy na waszą pomoc.
- Naszą? My mamy jej to powiedzieć? - spanikował Furaha.
- Chodziło nam, że musicie być dla niej wsparciem większym niż zazwyczaj. Nie może czuć się gorsza i nigdy nie może odczuć, że jest niepotrzebna. Proszę was, pomóżcie jej przez to przejść. - wytłumaczyła królowa.
Maluchy pokiwały głowami i wbiegły między łapy rodziców. Przytuliły się do nich. Uroczym obrazkiem kochającej się rodziny można było zachwycać się jeszcze dłuższą chwilę. Potem królewska rodzina zeszła z Cudownej Skały i wróciła do swojego codziennego, zwykłego niezwykle życia i obowiązków.
- Tato? Chciałeś czegoś? - spytała Val, widząc dziwny wzrok swojego rodziciela.
- Tak, chciałem ci powiedzieć jaką masz wspaniałą córkę! - Anga wybuchł nagłym krzykiem ekscytacji.
- Tak wiem, Shani... Ona naprawdę cię uwielbia. - zaśmiała się królowa.
- Jaki ma zapał. Grać w piłkę ze złamaną łapą. - rzucił były król i zaczął odchodzić.
- Tak... znaczy, co!? Wyraźnie mówiłam, że ma nie dotykać piłki, póki nie wyzdrowieje! Gdzie ona jest? - zdenerwowała się Val. Odpowiedz była niepotrzebna. Królowa zauważyła, córkę samotnię leżącą na skałkach nieopodal Cudownej Skały. Ruszyła w jej kierunku. Mała podniosła się i już wiedziała, że nie będzie kolorowo.


- Cześć mamo! - wyszczerzyła ząbki w nerwowym uśmiechu. Miała nadzieje, że to załagodzi gniew matki.

- Mówiłam ci, że masz nie grać! Mogłaś sprawić, że do końca życia nie dotknęłabyś piłki... albo nawet nie mogła chodzić - wściekły głos Valentine wyciszał się z każdym słowem. - Zawiodłam się na tobie...
Dla młodej księżniczki to zdanie było gorsze niż tysiąc uderzeń w twarz i jeszcze więcej obelg. Shani spuściła głowę. Już nawet nie próbowała się tłumaczyć. Wiedziała, że postąpiła źle i nic jej nie usprawiedliwia.
- Przepraszam... - szepnęła, nawet nie podnosząc wzroku.
Królowa, widząc, reakcję córki na jej krzyk natychmiast się rozpogodziła. Nie chodziło jej o zastraszenie Shani, a jej upomnienie.
- Bardzo jesteś na mnie zła? - spytała nieśmiało mała.
- Troszeczkę - uśmiechnęła się królowa. - Nie rób tak więcej skarbie! - zagarnęła łapą córkę i przytuliła ją.


Sheria snuła się po Cudownej Ziemi. Ta część królestwa była zazwyczaj opustoszała i właśnie dlatego księżniczka tak ją uwielbiała. Tu mogła spokojnie zanurzyć się w rozmyśleniach i wszystko poukładać sobie w głowie.

- Witaj książę! - znajomy rechot odbił się echem po pustej okolicy.
Lwiczka wzdrygnęła się i stanęła w pozycji gotowej do walki. Rozluźniła się, gdy tylko zobaczyła właściciela głosu - Kishindo. Zmarszczyła brwi i warknęła cicho.
- Wal się Kishindo! - odparła obojętnie, robiąc krok do tyłu.
- No co, książę? Boisz się mnie? - zaśmiał się, szczerząc kły i wysuwając pazury.
Sheria była za słaba na walkę i fizycznie, i psychicznie. Postanowiła więc nie kozaczyć i... dać nogę. Kishindo nie zdążył nawet mrugnąć, a jego ofiary już nie było. Sheria pędziła przed siebie, nawet nie śniąc się zatrzymać. W końcu pewna, że Kishindo jest już daleko, zatrzymała się przy rzece. Wzięła kilka wdechów, by wyrównać oddech.
- A co jeśli to prawda? Co, jeśli naprawdę jestem przybłędą i to ja jestem tą z przepowiedni? - szepnęła do siebie, a jej oczy zaszkliły się. Młoda spojrzała na swoje odbicie na tafli rzeki. Pod wpływem nurtu jej twarz przybierała najróżniejsze kształty. Raz oczy były wielkie, raz nos, a następnie całe odbicie robiło się nienaturalnie szczupłe. Brązowa lwiczka czuła ogromną gorycz w sercu. Mimo że uśmiech tak bardzo chciał rozpromienić twarz Sherii, było to niemożliwe. Księżniczka jeszcze raz spojrzała na odbicie. Mrugnęła kilkakrotnie stając się usunąć mgłę sprzed obrazu prawego oka. Dotknęła łapką bliznę i zamknęła oczy. Przez jej głowę szybko przelatywały dziwne obrazy, walczących i zabijających się wojsk lwów. Sheria szybko otworzyła oczy i kompletnie bezmyślnie zaczęła biec w stronę domu.

一一一一一一一一一一一一一一一一ーーーーーーーーーーーー一一一一一ーーーーーーーーーー
Na wstępie przepraszam za bezsensowny tytuł, ale jakoś nigdy nie mam na nie pomysłu xd.

Wydaje mi się, że ten rozdział nie wyszedł po mojemu, znaczy... czytając go gdy poprawiałam błędy to głowie miałam tylko jedno: Ja to pisałam? No kurcze nie wiem co mi tu nie pasuje! xd Zaspojleruje wam, w następnym rozdziale Sherikson dowie się prawdy! Bam bam bam! No dobra teraz pytanka!

1. Czy Shani uda się reprezentować Cudowną Ziemię na zawodach?
2. Jak myślisz, rodzina Laari żyje?
3. Jak Sheria zareaguje na wiadomość, że jest adoptowana?

~Pozdrawiam i miłego dnia/wieczoru!

sobota, 25 marca 2017

#12.Bohater Tygodnia

Witam was w BT! Serii, w której choć ociupinę próbuje przybliżyć wam jakąś postać. Dzisiaj mamy zwycięzce bardzo nietypowego... przynajmniej dla mnie, bo w końcu jak może wygrać postać pojawiająca się tylko w 3-4 rozdziałach!? Przejdźmy do rzeczy... wygrał Kiburi!!!
  • Pamiętacie jak Ashera mówiła o morderstwie tymczasowego króla Kryształowej Ziemi? Rzekomo zabójstwo zlecił Kiburi, ale to nie prawda. Zabili go ,,wyznawcy'' Kibura, a biedak nic nie wiedział.
  • Kiburi ma takie same oczy jakie miał Shetan w koncepcji.
  • Valentine do tej pory twierdzi, że Kibur jest chory psychicznie. Wiadomo z jakiego powodu. xd
  • Gdyby Lunar żył, Kiburi dostałby w spadku tron Kryształowej Ziemi. Ashera i Lun planowali drugie dziecko ,które by objęło pieczę nad Klanem (który jest mniejszy. No wiecie lepszy kąsek dla starszaka xd)
I to na tyle wyjątkowo nieciekawych faktów. Sama nie wiem co mam teraz powiedzieć, bo nie wiem czy go lubię!!! xd Jest mi raczej obojętny, bo na razie nie jest ważny w historii. No właśnie na razie. No spojler!

Pozdrawiam!

niedziela, 19 marca 2017

#60.Coraz bliżej prawdy

Matu w końcu wyszła z gabinetu. Spojrzała na parę królewską. Z jej twarzy nie dało się wyczytać nic. Chaka poderwał się i po paru sekundach był już przed medyczką.
- Z tą złotą jest w porządku, jest tylko wychudzona i mocno poobijana - wyprzedziła króla.
- A z dziećmi!? Co z moimi dziećmi!? - dopytywał zrozpaczony.
- Shani ma otwarte złamanie, Furaha jest mocno poobijany... a Sheria... - tu Matu opuściła głowę.
- Co z nią? - przeraziła się Valentine.
- Może być ślepa na jedno oko... W najlepszym wypadku będzie wiedzieć za mgłą. Zobaczymy co czas przyniesie - odparła medyczka. - Uprzedzę pytanie, możecie do nich wejść. Podałam im zioła przeciwbólowe, powinni się obudzić za kilka minut. Tylko nie męczcie ich!

Chace i Valentine nie trzeba było drugi raz powtarzać. Oboje pognali do drugiej części jaskini. Lwiątka wyglądały na prawdę źle. Były całe w opatrunkach i gdyby para królewska nie wiedziała, w jakim są stanie, myślałaby, że już nie żyją. Furaha leciutko otworzył oczy zaciekawiony nagłym rumorem. Gdy zobaczył bliskich, szybko je zacisną. Zaczął udawać, że jest jeszcze pod wpływem leków. Valentine podeszła do Sherii i trąciła ją nosem. Lwiczka otworzyła powieki, przyszło jej to z wielkim trudem.
- To nie moja wina - szepnęła i zamknęła oczy.
Shani, kiedy tylko usłyszała głos rodziców, podniosła się, stając na złamanej łapie. Od razu runęła na ziemie, twarzą uderzając o podłoże.
- Słonko, leż i odpoczywaj - przytuliła ją Valentine i pomogła dojść do posłania.
- Ja... przepraszam...
- Ćiii... teraz to nieistotne. Ważne, że wam nic nie jest. No już, prześpij się...
- Mamo! - przerwała jej lwiczka. Głos córki królowej był poważny i nieznoszący sprzeciwu. - Muszę z wami porozmawiać. - lwiczka spojrzała na śpiącą siostrę - Na osobności.
- A więc dobrze - Valentine wzięła córkę w pysk i dała znać mężowi. Kiedy trójka była już na zewnątrz, zielonooka odłożyła beżową.
- Tato, mamo! - wyprzedziła ich niepotrzebne pytania - Ta hiena mówiła, że Sheria to przybłęda i w ogóle. Ona zawsze czuła się trochę inna. Sądzę, że tym razem... chyba już się domyśla.
- Chaka, pora wyznać prawdę. Im szybciej, tym lepiej! - oznajmiła Valentine.
- Nie jestem pewien... - zamyślił się, ale widząc wzrok żony, szybko zrozumiał, że sprzeciw jest niebezpieczny dla jego zdrowia fizycznego i psychicznego. - Masz rację. Tylko musimy wybrać odpowiedni moment, niech najpierw wyzdrowieje.
- Mamo, mogę już iść? - odezwała się w końcu Shani.
- Ty tu jeszcze jesteś słonko! - rodzice kompletnie zapomnieli o córce. Chaka chwycił ją w pysk i odniósł na miejsce. Kiedy wyszedł z jaskini, Furaha automatycznie się podniósł i podbiegł do Shani.
- Nic ci nie jest? - spytał przestraszony.
-Nie... mi nic. Sheria ma dużo gorzej. Słyszałam Matu - odparła smutno.
Rodzeństwo podeszło do siostry. Na jej powiece widniała głęboka rana.
- Sheria... przepraszam - szepnął Furaha niemal niesłyszalnie. Łzy same wdzierały mu się do oczu.

Minęło kilka dni. Sheria omijała rodzinę szerokim łukiem, zwłaszcza Shani. Chaka i Valentine wciąż czekali na odpowiedni moment, by wyznać adoptowanej córce prawdę. Ten dzień nie różnił się niczym od innych. Shani i Lia leżały na kamieniach przy boisku. Obserwowały swojego dziadka Angę ćwiczącego z chłopcami z drużyny.
- Tak bardzo chciałabym zagrać! - przeciągnęła się księżniczka, ziewając.
- Kurcze! Ty życia nie widzisz poza piłką! - westchnęła Lia. - A tak w ogóle. Co sądzisz o naszych chłopaczkach?
- Że w jakim sensie?
- Że w sensie, który ci się podoba?
- Stąpasz po cienkim lodzie siostro! Nie mam czasu na takie bzdury! Martwię się Sherią. Rodzice chcą jej powiedzieć prawdę...
- Shani! A może jednak chcesz zagrać? - Hakimu na chwilę oderwał się od gry.
Beżowa nic nie mówiła, tylko z kamienną miną podniosła zabandażowaną łapę, co sprawiło jej ból, ale zgrabnie to ukryła. Lia spojrzała na Hakimu i wybuchła niekontrolowanym śmiechem.
- Kotku... coś cię ogranicza? A przed kilkoma dniami pewna księżniczka powiedział mi, że ograniczenia istnieją po to, żeby je przekraczać - wredny uśmiech zagościł na twarzy białego.
- Doigrałeś się! - odparła ostro i bez słowa udała się w stronę ćwiczącej drużyny.
- Zwariowałeś! Ona sobie coś zrobi! - przestraszyła się Lia.
- Nie bój się! Patrz i podziwiaj jak twoja psia psia wymiata! - strzelił jej oczko.
- Shani, przecież masz złamaną łapę. - zauważył Anga.
- Ograniczenia są po to, żeby je przekraczać! - odparła tylko i przejęła piłkę złamaną łapą. Bandaż był na tyle mocny, że nie sprawiało to żadnego bólu, ale też nic nie przeszkadzało.
- No co tak stoicie! - krzyknęła na zdębiałe towarzystwo.
Lwiątka zaczęły biec za swoją liderką. Anga nadal stał. Jego wnuczka była po prostu niemożliwa! No w końcu ma to po kimś... Valentine.
- Shani! Shani! Shanell! Dajesz! - darła się Lia, skacząc po kamieniu i wiwatując.
Księżniczka podała piłkę Hakimu i wpadła bramka. Nieważne, że nie było podziału na drużyny. Po prostu wygrali. Zaprzeczysz księżniczce?
- To było rewelacyjne! Jak ty to robisz? Tak ze złamaną łapą? - pytania wystrzelane były z karabinu maszynowego.
- Magia! - zaśmiała się - Dzięki dziadku, że zgodziłeś się na bycie naszym opiekunem. - dodała i odeszła do Lii.

Laari przyglądała się ze znudzeniem próbom polowania Furahy. Lwiątko biegało za drobnymi owadami i gryzoniami. Książę chciał zakończyć żywot motyla siedzącego na kamieniu. Skoczył i uderzył twarzą w głaz. Laari wybuchła śmiechem.
- A ty lepiej umiesz? - warknął.
- Nie, ale skoro wiem, że czegoś nie umiem to się za to nie biorę - odparła z wrednym uśmiechem na twarzy.
- Z takim nastawieniem nic w życiu nie osiągniesz.
- Powiedział... No cóż, będę nikim. Jak dziewięćdziesiąt dziewięć procent mieszkańców tego królestwa.
- Powoli żałuje, że cię uratowałem... - westchnął.
- Z pewnością byłabym smacznym kotletem dla króla hien - zaśmiała się złota.
- Furaha! Chodź, proszę! - zawołała Val.
- To ja lecę! Do potem! Pa!

Furaha wpadł rozbawiony do królewskiej jaskini. Szybko spoważniał, gdy zobaczył ojca. Nadal była między nimi napięta atmosfera.
- Pójdziesz dzisiaj z ojcem - oznajmiła Valentine.
- Co? Nieee - przestraszył się lewek i usiadł obok łap matki.
- Proszę cię skarbie.
Malec zgarbił się i położył po sobie uszy. Wstał niepewnie i powlekł się za ojcem. Szli w ciszy. Furaha bał się tej konfrontacji od dawna, nie rozmawiał z ojcem od ostatniego wybryku. Miał wrażenie, że od tamtego momentu ojciec go znienawidził go jeszcze bardziej. Chaka nagle się zatrzymał. Furah podszedł do niego. Szykował się już na kolejny wykład z serii ''Książę tak się nie zachowuje''
- C-co będziemy robić? - spytał cicho.
- Dziś poznasz podstawy polowania! - odparł kamiennym głosem Chaka.
- Na prawdę!? Yey! - lwiątko zaczęło biegać wokół ojca.
- Furaha! Książę się nie wygłupia - skarcił go.
- Przepraszam! A co robi książę?
- Panuje nad emocjami i umie polować! Chodź już! - król uśmiechnął się półgębkiem, ale szybko spoważniał.
Chaka westchnął z irytacją i przybrał pozycję łowiecką. Furaha, niepewnie zrobił to samo. Oczami duszy widział miny rówieśników, kiedy powie, że polował z ojcem!
- Widzisz tę antylopę? - szepnął lew.
Mały skinął głową. Oboje zaczęli się czołgać do zwierzyny. Brązowogrzywy cicho odliczał... trzy... dwa... Furaha przed czasem ruszył na antylopę. Zatrzymał się i ''zaryczał''. Maluch nie mógł uwierzyć, że z jego maleńkiego ciała wydobył się taki odgłos. Odwrócił się, ojciec stał wyprężony. TO był jego wyczyn.
- A czego się spodziewałeś?! - zaśmiał się Chaka.
Furaha wziął wdech i pisnął głośno, strasząc ptaki, które szukały jedzenia nieopodal.
- Jestem do niczego! - warknął.
- Książę nie użala się nad sobą! - zaśmiał się ojciec.
- Kiedy ja będę miał grzywę i będę ryczeć? - spytał Furah.
- Już niedługo... jeśli jesteś chociaż trochę do mnie podobny! - odparł brązowogrzywy.
- A jestem?
- No możemy to zaraz sprawdzić!- lew ruszył do przodu.
Oboje pognali do przodu. Chaka rzucił się na trawę, a obok niego Furaha. Zaczęli walczyć dla zabawy. Śmiali się jak nigdy, Furaha nawet nie zauważył, kiedy zburzył ten ''mur'', który zawsze stał między nimi.
- Tato, przepraszam, że poszedłem na Ziemię Hien. Ja tylko chciałem... - zaczął, ale nie dane było mu skończyć.
- Wiem, uratować Laari. Zmusiłem cię do tego poniekąd... i wiesz, jestem z ciebie dumny! - król przygarnął łapą syna.
- Co? Dlaczego?
- Zachowałeś się jak prawdziwy książę, postawiłeś czyjeś dobro przed swoje. To naprawdę godne pochwały, nawet w takiej sytuacji. 

Shani i Lia krążyły po sawannie. Księżniczka odczuwała dziwny ból w łapie. Wmawiała sobie, że to spowodowanie zrastaniem się kości, a nie tym, że zagrała. Jednak nie to w tej chwili przejmowało ją najbardziej. Myślała o tym, jak powstrzymała hieny... Rykiem Przodków? Nie! To niemożliwe! Lwica z tą mocą... to brzmi jak początek niezbyt dobrego żartu, ale w sumie, jeśli nikomu o tym nie powie i sama zapomni, to problem zniknie!
- Shani! Słuchasz mnie w ogóle? - wycedziła wściekła Lia.
- Tak... no... ten, Kesho ci się podoba! - Shani próbowała pozbierać wszystkie usłyszane przypadkiem słowa.
- Ja ci się zwierzam ze swoich miłosnych tajemnic, a ty... mówiłam o Sawie!
- No tak, Sawa ci się podoba! A co ja powiedziałam! Czekaj... Sawa?!
- Tak i chciałam cię prosić, żebyś mu szepnęła słówko, dwa o mnie. No wiesz?
- Da się załatwić! O Sheria! Idę z nią pogadać. Już normalnie nie wyrabiam z tą dziewczyną.
Lia pomachała głową z litością i odeszła trochę. Wolała mieć wszystko na oku, bo od odbicia Laari siostry podchodzą do siebie jak pies do jeża.
- Sheria, posłuchaj mnie, proszę! - jasna w ostatniej chwili chwyciła siostrę za łapę, uniemożliwiając ucieczkę.
- Czego? - warknęła.
Shani nie poznawała siostry. Jej wiecznie roześmiana twarz teraz była poważna. Na oczy spadała grzywka, próbująca ukryć bliznę na prawym oku. Źrenica tego oka była szara. Jak mówiła Matu, Sheria widzi nim tylko za mgłą i zamazanie.
Sory, że Shani nie ma bandażu
- Ja wiem, że to nie powinno się wydarzyć! Wiem, że ty poniosłaś największą karę, ale to nie moja wina. Nie traktuj mnie, jakbym to ja ci to zrobiła!
- No tak! Ty zrobiłaś o wiele więcej!
- Ale o co ci chodzi? - Shani starała się utrzymać spokojny ton głosu.
- Nie udawaj! - odsunęła grzywkę i spojrzała siostrze prosto w oczy. Sha nie wytrzymała i spuściła wzrok. - Jesteś żałosna, wszyscy jesteście! - krzyknęła i pchnęła siostrę. Chwile jeszcze na na nią patrzyła, a potem uciekła. Spanikowana Lia podbiegła do kuzynki.
- Nic ci nie jest? - spytała zmartwiona.
- Mi nic... ale jej...
-------------------------------------------------------------------------------------------
Witam was nocne zmory internetów! Nie mogę spać, więc postanowiłam dodać roxdzialik! xd Nie mam pomysłu co napisać...  się potem uzupełni xd

Pytania:
1.Jak zareaguje Sheria na wiadomość, ze jest adoptowana. Może już wie?
2.Czy Shani wyjawi komuś, że ma Ryk Przodków? Co powinna zrobić?
3. Czy będą jakieś skutki gry w piłkę ze złamaną łapą?
4.Laari x Furaha, to możliwe? xd

Pozdrawiam!

sobota, 18 marca 2017

#11.Bohater Tygodnia

Dobry wieczór, czy tam dzień! Kolejny Bohater Tygodnia, a z nim kolejny zwycięzca. Zepsuje tą dramaturgię i powiem po prostu, że wygrywa Laari!

  • Słowo Laari to nie tylko jednostka walutowa w Gruzji, ale też imię białej lwicy z Zoo Safari w Borysewie XD
  • W przyszłości poznamy bliskich Laari, ale czy rodziców?
  • Jej historia jest troszkę inspirowana historią Bory z mojego bloga starego (jeszcze sprzed orogenezy alpejskiej) o Królu Lwie 4, kto czytał ten już wszystko wie! Ha!
  • Mam już zaplanowane jej życie miłosne, pewnie 99,9% czytelników już wie kto jest jej wybrankiem serca. xd
  • W przyszłości będzie miała ciężki wybór. Zostania lub opuszczenia Cudownej Ziemi. Ale z jakiego powodu? 
No i to tyle! Ja osobiście Laari lubię, nie jest taka pospolita. Charakterna i czasem lekko wrednawa. Jeśli dobrze pójdzie to jutro wleci świeżutki rozdzialik, ale nie obiecuje!


Pozdrawiam!

niedziela, 12 marca 2017

#10.Bohater Tygodnia

Witam w dziesiątym już Bohaterze Tygodnia! Takiej zgodności jeszcze nie widziałam. Tylko jedna osoba nie głosowała na naszego, a raczej naszą dzisiejszą zwyciężczynie, którą zostaje... Salti!!!
  • Imię Salti pochodzi od słówka Usaliti, które oznacza zemstę. W sumie logiczne, nie? Odjęłam ,,U'' i ,,I'' no i ta dam! Jednak odjęcie tej drugiej literki było po prostu błędem, który powielałam z każdym użyciem imienia w rozdziale, w którym się pojawiła. Więc gdyby nie omsknięcie się mojej ręki na klawiaturze dziś rozmawialibyśmy o Saliti, a nie Salti. xd
  • Jakby ktoś jeszcze nie zauważył Sal inspirowana jest Jasiri z Lwiej Straży.
  • Lwica jest z Moto właściwie tylko dlatego, bo oboje byli wolni, a nie chciałam dawać już więcej postaci, bo wystarczająco był tłok. 
  • Przodkiem Salti jest Kifo, legendarnego założyciela Zakazanej Ziemi, a Valentine Muhimu. Oboje byli braćmi co czyni z Sal bardzo daleką (no, ale zawsze) kuzynkę Val i jej rodziny.
No i to tyle! Ja Salti uwielbiam, nie zdążyłam dokładnie opisać jej barwnego charakteru w nastoletnich latach i bardzo żałuje, ale jest naprawdę świetna! <3 (to jest fajne bo tak xd). Przepraszam, że wczoraj tego nie opublikowałam, ale myślałam, że zdążę napisać rozdział i chciałam dać razem... no, ale nie pykło.
Pozdrawiam! ^^

poniedziałek, 6 marca 2017

#9.Bohater Tygodnia

Panowie i Panie, lwice i lwy, a także lwiątka zapraszam was na Bohatera Tygodnia!!! Spóźniony, ale wiecie... Sing był ważniejszy xd. No żartuje! Nic nie jest ważniejsze od bloga! A więc dzisiejszym zwycięzcą jest..................Hakimu!

  • Hakimu był pierwszym lewem z drużyny jakiego stworzyłam.
  • Grzywka lewka jest dokładnie takiego samego koloru jak plamy jego matki-Luny.
  • Początkowo Mwzo miał próbować zniechęcić syna do gry w drużynie Shani, ponieważ nie darzył by lwiczki jak i całej jej rodziny sympatią.
  • Hakimu w planach miał dołączyć się do drużny Shani (która na początku działałaby w niepełnym składzie) dopiero gdy zobaczyłby, że ekipa nawet nieźle gra.
  • Więcej faktów nie ma, a piszę to żeby wyglądało obszerniej i ładniej. Postać mało ciekawa. xd
No i to tyle. Serio przechodzimy już do postaci o których nie mam co pisać. xd Czy lubię tego typa? Jest znośny, czasem nawet bardzo znośny. xd

Pozdrówki!

niedziela, 5 marca 2017

#59.(Nie) udany ratunek

Chaka chciał już nakrzyczeć na syna za zachowanie, ale powstrzymał się. Wziął głęboki wdech i spojrzał na zachmurzone niebo.
- Czy ja powiedziałem coś złego?... Już sam nie wiem, o co mu chodzi - szepnął sam do siebie i skierował się w stronę jaskini.
Wszyscy zmierzyli króla krzywym spojrzeniem. Nawet Kira i Karim wymieniający zdania w sposób... bardzo głośny to mało powiedziane, ucichli. Po jaskini rozeszła się fala szeptów. Chaka otrzepał futro z wody i podszedł do Valentine.
- Co mu znowu nagadałeś? - szepnęła wkurzona.
- Raczej co on nagadał mi...
Padało, aż do wieczora. Lwy siedziały w jaskini cały czas. Tylko łowczynie wyszły na chwile, by zdobyć pożywienie dla stada. Wreszcie nastał słoneczny ranek. Gdy tylko promienie słoneczne rozświetliły wnętrze jaskini królewskiej, Kly przyleciał z wiadomością dla księżniczki Shani. Matu chciała się z nią jak najszybciej spotkać. Mała postanowiła od razu tam pójść, a następnie udać się na miejsce spotkania umówione z Furahą. Shani przemierzała sawannę. Słońce mocno świeciło. Ptaki śpiewały. Był piękny dzień, mówiąc jednym... no dobra, trzema słowami. Nawet trochę piekąca rana na policzku i chęć mordu na Karimie kłębiąca się gdzieś głęboko w sercu nie mogła zepsuć jej humoru. Zauważyła młodsze lwiątka grające w piłkę. Owoc wtoczył jej się pod nogi. Zaczęła manewrować piłką i strzeliła bramkę, wykonując piruet. Lwiątka zaczęły klaskać, lwiczka skinęła głową i pognała dalej. Wpadła do jaskini medyków z takim impetem, że omal nie rozkwasiła się na ścianie naprzeciwko wejścia.
- Witaj Matu! - przywitała się radośnie.
- Witaj księżniczko Shani. Co cię sprowadza? - spytała żółta, nawet się nie odwracając.
- Yyy... Ty mnie przecież wezwałaś. No więc...
- Ach no tak! Usiądź, proszę! - lwica odwróciła się, a po chwili wróciła do malowania wizerunku białej lwicy.
- Czy ona nie ma czegoś innego do roboty niż ciągłe bazgranie po tych ścianach? -pomyślała głośno Shani.
- Jestem stara, a nie głucha! -zaśmiała się lwica. - Faktycznie nie mam co robić.
- Co malujesz? - spytała lwiczka, udając, że obchodzi ją to chociaż trochę bardziej niż wykład Fariego na temat: Przeciwników nie bijemy i nie podkładamy im łap!
- To pierwsza Lwia Straż dowodzona przez lwicę - oznajmiła Matu.
- Uhm... Interesujące... — westchnęła lwiczka.
- A to Amani. Wszyscy mówili, że lwica nie może przewodzić Lwiej Straży, a posiadać Ryk Przodków to już w ogóle... - medyczka zawiesiła wzrok na Shani i ucichła na długo.
- To już wszystko? Mogę iść? - spytała trochę speszona lwiczka.
- Tak, zobaczymy się już niedługo. Bądź ostrożna, choć przyszłość jest już znana.
- To ja już... Do widzenia! - przestraszona księżniczka wyparowała z jaskini. Nie miała pojęcia, o co chodziło Matu, ale to było bardzo dziwne. Nawet nie pomyślała, że może Matu nie powiedziała jej tego, co miała powiedzieć.
- Furaha! Jesteś! To co, idziemy teraz? - dopadła do brata.
- Im szybciej, tym lepiej...ale na pewno chcesz iść? Nie zmuszam cię, nie będę miał ci za złe. - Furaha wyraźnie był przestraszony.
- Nie zostawię cię... idziemy!
-Sha! Furu! Bawimy się? - nie wiadomo skąd wyskoczyła Sheria.
- Nie... wracaj do domu albo znajdź sobie inne ofiary - książę próbował przynajmniej udawać wyluzowanego.
- A tak serio...to nie jestem dzieckiem. Słyszałam, co szeptaliście w nocy. Idziecie zwiedzać Ziemie Hien - parsknęła lwiczka, jakby to było najoczywistszą oczywistością.
- Nie zwiedzać, tylko... Nieważne. I za przeproszeniem nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy!
- Królewno... albo idę z wami, albo biegnę do rodziców i sobie nie obejrzycie tej ziemi...
- Nie idziemy tam zwiedzać!... - odparła Shani, próbując nie wybuchnąć.
- Stój! Idziesz z nami...
- Yey! Jak super!
- Zrozum, że idziemy uratować pewną lwiczkę. Hieny ją zniewoliły - warknął Furaha.
- To tata nie może nam pomóc? - kolejna sprawa była oczywista w oczach Sherii.
- Nie! - burknął książę i pognał przed siebie.
Lwiątka biegły w morderczym tempie. Musiały jaknajszybciej dotrzeć do granicy nie rzucając się w oczy. Rodzeństwo zwolniło przy rzece. Furaha zatrzymał się przed wodą i spojrzał na siostry. Tak naprawdę nie wiedział nawet, czy wróci żywy. To było szaleństwem, ale szaleństwem w dobrej sprawie... Coś takiego w ogóle istnieje?
- Na pewno chcecie iść? Jeśli przekroczymy rzekę, nie ma już powrotu.
W odpowiedzi lwiczki tylko przeskoczyły przez rzekę i pognały w stronę granicy. Jeszcze chwilę ich puchate łapki poruszały się po miękkiej trawie, potem zastąpiła ją sucha ziemia. Królewskie rodzeństwo nie odzywało się do siebie. Przekroczyli granicę, bez żadnego przystanku. Nagle dało się usłyszeć śmiech. Książę skoczył w bok, przewracając siostry za kamień. Kilka hien przeszło od nich kilka centymetrów. Lwiątka odetchnęły z ulgą i pognały dalej za kolejny głaz. Rodzeństwo z ciekawością wychyliło głowy zza kamienia. Sheria trochę się skrzywiła. To nie było to, czego oczekiwała. Furaha pewnie wskoczył na skałę, a za nim Sheria. Biały nabrał powietrza w płuca i uśmiechnął się triumfalnie. Rozejrzał się, jego oczom okazała się rozległa ziemia. Na pierwszy rzut oka wyglądała ona okropnie. Jednak gdzieniegdzie rosły połacie trawy i krzewy. Zbiorniki wodne wypełniało błoto.
- Ziemia Hien - odparł.
-Furu, nie sądzisz, że to jednak zły pomysł? - spytała Shani, wdrapując się na głaz.
- Lepszego nie mam, ruszamy! - westchnął i pobiegł przed siebie.
Rodzeństwo pewnie biegło przez błotnistą ziemię, mijając przewalone krzewy i skacząc przez wystające korzenie. Byli coraz dalej od domu. Nagle Furaha kazał się zatrzymać. Trójka schowała się za głazami. Stąd wyraźnie widzieli serce Ziemi Hien - siedzibę Sady, wodza hien. Książę błądził wzrokiem wokół jaskini. Miał nadzieje, że zobaczy Laari i w końcu ją wypatrzył! Leżała pod skałkami. Cała zakurzona z licznymi ranami i zadrapaniami. Biały spojrzał na siostry i bez żadnego uprzedzenia ruszył w kierunku złotej.
obrazek proszący o pomstę do nieba
- Stój głupku! - szepnęła za nim Shani. Beżowa spojrzała na siostrę i wzruszyła ramionami - Zostań tu! - poleciła i poszła w ślad brata.
- I co chcesz zrobić? Zaraz przyjdą hieny!
- Pomóż mi ją podnieść! - odparł tylko Furaha. W tej chwili nie obchodziło go nic. Tylko przekroczenie granicy przez Laari, nawet kosztem jego życia. Książę włożył sobie nieprzytomną Laari na grzbiet. Była bardzo lekka i chuda, więc nie było to zbyt dużym problemem.

Sheria stała za głazem, obserwując rodzeństwo. Strasznie się bała. Nie wiedziała, czy iść do Shani i Furahy, czy stać tu jak głupia. Nagle usłyszała za sobą śmiech i poczuła ślinę na głowie. Odwróciła się i zamarła. Nad nią stał sam Sada i kilka innych hien. Dowódca uśmiechnął się, obnażając wielkie pożółkłe zębiska.
- A co tu kicia robi? Wiesz, że kotki i pieski się nie lubią? - hiena zbliżyła głowę do małej lwiczki.
Sheria była sparaliżowana strachem. Chciała krzyczeć, ale nie mogła. W końcu się opanowała i wydała z siebie wrzask o takiej sile, że usłyszeli go Shani i Furaha i z pewnością cały Klan Hien. Lwiątka ruszyły na pomoc. Shani odwróciła uwagę wrogów, w tym czasie Sheria uwolniła się ze śmiertelnego potrzasku. Rodzeństwo zaczęło biec w stronę granicy. Furaha był cały czas z tyłu. Nie radził sobie już z niesieniem Laari. W końcu łapy odmówiły posłuszeństwa i runął na ziemię. Złota lwiczka poturlała się do przodu, a książę wpadł pod łapy wściekłych psów. Sheria, która była najbliżej doskoczyła do wrogów. Ugryzła Sadę w łapę, lecz ten wziął mocny zamach i kompletnie unieszkodliwił brązową. Shani wskoczyła na wysoką skałkę i warknęła znacząco.
- Jesteśmy królewskim rodzeństwem Cudownej Ziemi. Jeśli coś nam zrobicie, zyskacie potężnego wroga! - starała się mówić spokojnie i z dumą.
- Wy owszem, ale to coś? - spojrzał w stronę Sherii.
- To nasza siostra! - Furaha wymknął się spod łap władcy.
- Hahaha... Ona? Zaraz padnę! - zaczął się śmiać - To chyba przybłęda! 
Książę dał znak i wrzucając sobie Laari na plecy pognał w stronę granicy, a za nim reszta. Bieg trwał mniej niż trzy minuty, ponieważ słaba po ciosie Sheria wpadła w łapy hien. W powietrzu unosił się pył, uniemożliwiający zobaczenie czegokolwiek. Słychać było tylko warczenie agresorów i pisk Sherii. Shani skoczyła na największą hienę. Wróg chwycił ją zębami za łapę. Dało się słyszeć trzask łamanych kości. Rzucił ją na ziemię. Shani nie miała siły się podnieść. Spojrzała na swoją łapę. Była poraniona, a pośród sączącej się krwi dało się dostrzec kość. Księżniczka położyła głowę na ziemi i zacisnęła zęby z bólu. Cały czas traciła dużo krwi. Spojrzała na walczącego Furahę i Sherię leżącą od niej kilka metrów. Siostra miała rozległe rany i zadrapanie na oku. Musiała być silna! Musiała się podnieść! Z trudem przyszło postawienie trzech łap na ziemi. Shani zamknęła oczy. Kompletnie się wyciszyła. Głosy wokół z każdą chwilą były coraz bardziej stłumione. Wzięła wdech.
- Zostawcie moje rodzeństwo! - krzyknęła i ryknęła potężnie.
Na niebie ukazały się głowy ryczących lwów. Hieny zostały odepchnięte. Shani padła bezsilna na ziemię. Nie miała czasu zastanawiać się, co właśnie się stało. Usłyszała ryk ojca i zemdlała.

Król przed chwilą dowiedział się od Sawy, że jego dzieci zmierzają w kierunku granicy. Jak najszybciej mógł, zebrał strażników i popędził w tamtą stronę. Biegł ile sił w łapach, nie zważając czy inni nadążają. W jego głowie krążyły tylko myśli, że jego dzieci już nie żyją. Oczy mu się zaszkliły, kiedy zobaczył swoje dzieci leżące na ziemi i idące w ich stronę hieny. Ryknął i wskoczył przed swoje pociechy. Trącił nosem Furahę. Lwiątko otworzyło lekko oczy i natychmiast je zamknęło, udając, że mdleje. Księciu wstyd było patrzeć na ojca. Zawiódł go kolejny raz.

- Zabierzcie ich do Matu! Szybko! - rozkazał król i chwycił syna. Miał już zacząć biec w stronę domu.

- Kopę lat, Chaka. Twoje dzieciaki i ona chcieli pozbawić mnie sługi! - Sada zbliżył się do króla.
Brązowogrzywy spojrzał na leżącą niedaleko złota lwiczkę. Gdy tylko inni ją dostrzegli, jeden z lwów doskoczył do niej i zaczął sprawdzać, czy żyje.
- Zostaw ją! To moja sługa! Wyliże się.
Chaka zamyślił się. Położył sobie syna pod łapami. Teraz już wiedział, że mówił prawdę.
- Jeśli mi ją oddasz to, przymknę oko na to, co się tu wydarzyło, że skatowałeś moje dzieci.
- À propos dzieciaków. Kim jest ta mała? Jakoś nie pamiętam byś miał dwie córki - zainteresował się.
- Nie twoja sprawa! Ruszamy!- warknął król i obrał kierunek w stronę Cudownej Ziemi.

To była najtrudniejsza droga w życiu Chaki. Jego dzieci ciężko oddychały i były całe poranione, ale to nie mogło się tak skończyć. Nie teraz, nie w taki sposób! Król i strażnicy bez słowa minęli Valentine. Lwica zaczęła biec za nimi. Zrozumiała co się stało. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach. W końcu wybawienie! Jaskinia medyków! Król wpadł do niej zrozpaczony. Nie były potrzebne żadne słowa. Matu była przygotowana. Razem z Kwelim zaczęła badać lwiątka. Rodzice i przyjaciele czekali w pierwszej części jaskini. Drużyna Shani smutno po sobie spoglądała. Kilka minut temu zostali wpisania na listę drużyn z Angą jako opiekuna, ale teraz ich to nie cieszyło. Lia zalewała się łzami, podobnie jak matka lwiątek. Poddani czekali przed jaskinią w ciszy, przygotowani na najgorsze. W końcu Matu wyszła z gabinetu. Spojrzała na parę królewską. Z jej twarzy nie dało się wyczytać nic.
一一一一一一一一一一一一一一一一ーーーーーーーーーーーー一一一一一ーーーーーーーーーー
Tadam! Jest rozdział! (Nie wspominajmy proszę o Bohaterze Tygodnia, nie chce sobie psuć humoru. Będzie jutro) Wydaje mi się, że trochę za krótki rozdzialik, ale chciałam was trochę pomęczyć. xd
1.O co chodziło Matu? Dlaczego wezwała do siebie Shani?
2.Czy lwiątką coś będzie?
3.Czy konflikt między Chaką i Furahą wzmocni się przez ten wybryk, a może przeciwnie?

Pozdrowionka! 
Szablon wykonała Sasame Ka dla Zaczarowane Szablony