Nastał ten dzień... dzień w którym życie małej, bezbronnej i wrażliwej lwiczki obróci się o 180°. Nie koniecznie mając przed sobą nową, lepszą przyszłość. To właśnie tego dnia Valentine i Chaka zdecydowali się wyjawić prawdę swojej adoptowanej córce... ale zacznijmy od tej istotki przemierzającej sawannę z chęcią mordu w sercu. Mowa tu o Shani. Biegła wściekła w stronę boiska. Co tam złamana łapa! Przy takim poziome zdenerwowania (gdyby istniało urządzenie do pomiaru wkurzenia, to wybuchłoby w tym momencie) nic jej nie ograniczało! Złość była jak paliwo napędzające jej smukłe łapki. Dopadła do swojej ofiary! Lwiczka złapała Hakimu za kark i zaczęła ciągnąć za sobą. Kiedy byli już za dosyć wysoką kamienną trybuną, Shani ryknęła na białego.
- Co ty wyprawiasz? Pytam się!!! Co?! - krzyknęła mu w twarz, nie wyładowując swojego pokładu energii nawet w jednym procencie.
- Ale o co się rozchodzi? - Hakimu udawał wyluzowanego, choć wiedział, o co chodzi.
- No jak to co?! Dlaczego od rana wszyscy życzą mi wszystkiego najlepszego? - fuknęła Mała, próbując ukryć chęć do popełnienia morderstwa.
- Masz urodziny? - uśmiechnął się głupio.
- Nie słonko... dziś dowiedziałam się... Słuchaj uważnie. ŻE Z TOBĄ CHODZĘ! - złapała go za sierść na klatce piersiowej i zaczęła nim potrząsać jak misiem.
- Oj no, chłopaki od Aramisa źle mnie zrozumieli! - biały próbował udawać skruchę.
- Jeśli nie odkręcisz tego do południa, to obiecuje ci, że naprawdę będziemy razem... do grobowej deski! Ja umrę z nerwów, ale wcześniej ukatrupię ciebie! - mruknęła beżowa i obrała kierunek Cudownej Skały. Dzisiaj był za ważny dzień dla jej rodziny, żeby zajmować się swoimi prywatnymi problemami, których było niemało... ''chodzenie'' z Hakimu, Ryk Przodków, złamana łapa, co za tym idzie nikłe szanse na wzięcie udziału w eliminacjach do co półrocznych zawodów.
Sheria wzięła głęboki wdech... teraz albo nigdy! Łapki drżały jej jak nigdy, a w ustach było sucho.
Już pora, to najwyższa pora... zaraz usłyszysz coś, co albo zniszczy ci całe życie, albo otworzy przed tobą nową pewną przyszłość! Tylko się nie bój! Rozumiesz?
Kolejny głęboki wdech, przykrycie grzywką niesprawnego oka, leciutki cios w twarz na rozluźnienie... Jesteś gotowa. Księżniczka ruszyła w stronę Cudownej Skały, z której rano zwiała, by się przygotować do przyjęcia prawdy. Planowała to od dawna, ale każdego dnia za bardzo się bała i odwlekała to... nawet nie wiedziała, że jej przybrani rodzice dzisiejszy dzień także uznali za ten właściwy. Chaka i Valentine byli już w zasięgu wzroku młodej. Gdy władcy ujrzeli córkę, poczuli się wyjątkowo niezręcznie. Valentine w głowie układała sobie już jakąś czułą gadkę, którą przywita Sherię i zaprosi na Czubek Widokowy Cudownej Skały. Plany jednak były inne...
- Witaj córciu! Chodźmy na Punkt Widokowy!
- Czy ja jestem adoptowana? - wyrwała brązowa ze zdenerwowania.
- Kochanie... chodźmy na górę - młoda królowa, próbowała wrócić na ścieżkę ustalonego planu.
- Zapytałam! - do fiołkowych oczu zaczęły napływać łzy. Ona już wiedziała... gdyby to był jakiś głupi żart, matka i ojciec by się tak nie przerazili.
- Tak... - szepnął Chaka, przygarniając córkę łapą.
- Co? - warknęła i wyrwała się z uścisku. Po jej policzkach zaczęły płynąć łzy. Chciała krzyczeć, drzeć się wniebogłosy, ale nie mogła. Czuła wielką kulę w gardle.
- Przygarnęliśmy cię, kiedy miałaś kilka godzin - oczy Valentine również się zaszkliły. - Ale to nieważne. Byłaś, jesteś i będziesz naszą córeczką, kotku. - królowa chciała przytulić córkę.
- Zostawcie mnie! - lwiczka odskoczyła od rodziców, w miejsce smutku pojawiła się złość. - Do ostatniej minuty miałam nadzieje, że to było tylko głupie gadanie tej hieny!... Ja... wolałabym wtedy zginąć! Nienawidzę was! Nie jestem waszą córką! Nie jestem księżniczką!... Nie chce mieć z wami nic wspólnego! - wydarła się na całe gardło i uciekła. Valentine chciała za nią pobiec, ale zatrzymał ją Chaka.
-To normalne... wszystko sobie ułoży i wróci. W sumie to, czego się spodziewałaś? Że uśmiechnie się, powie, że nic się nie stało i wtuli się w nas?
Całej scenie z ukrycia przyglądała się Shani. Jej turkusowe oczy zaszkliły się. Lwiczka szybko wytarła łzy. Pierwsza zasada, przecież wyraźnie mówiła: Niech łzy nigdy nie goszczą w twoich oczach, nie daj pokazać, że jesteś słaba... bo jesteś. Lwiczka niepewnie wyszła z bezpiecznej strefy. Spojrzała na rodziców. Rzuciła im się do łap i przytuliła, jak najmocniej umiała. Po chwili odlepiła się od nich.
- Mogę iść jej poszukać? Chcę z nią porozmawiać... - wyszeptała świdrując wzrokiem Valentine.
- Sądzę, że powinna sama wszystko ułożyć sobie w głowie. Samotność czasem jest najlepszym, jeśli nie jedynym rozwiązaniem... wiem co mówię - tu król dziwnie spojrzał na swoją żonę. Val trochę się speszyła.
Sheria biegła przed siebie na oślep. W tym momencie nie miała ochoty nawet żyć... Jedyne, z czego była dumna w swoim życiu - bycie córką władców wielkiego mocarstwa sawanny, okazało się jednym wielkim kłamstwem! Lwiczka uderzyła łapką w stary, spróchniały pień. Rozbił się na drobne kawałeczki. Podniosła łapę, by wyładować swój gniew i żal na kolejnym pniu, lecz zatrzymała ją większa szara łapa. Był to nie kto inny jak dawna królowa - Giza. Sheria spojrzała w oczy babci i rzuciła się w jej łapy. Zaczęła głośno płakać.
- Dlaczego wszystko jest przeciw mnie? -krzyknęła i wybuchła jeszcze większym płaczem.
Młoda... nie znasz jeszcze prawdziwego znaczenia tych słów. Królowa westchnęła głośno. Domyślała się, że jej przyszywana wnuczka zna już całą prawdę.
- Bycie księżniczką nawet tylko udawaną nie jest złe! Sheria, nie liczy się, to jak inni cię widzą, jaka jesteś, liczy się to jak ty siebie widzisz - szara lwica utuliła lwiątko. Czuła się jak dawniej... jak matka. Takie sytuacje nie były nowością gdy się wychowało dwie córki z tego jedną bardzo... charakterną.
- A jeśli ja widzę siebie jako nikomu niepotrzebną kupę futra... bardzo brzydkiego futra... ty zawsze byłaś szanowana. Nie rozumiesz mnie. - brązowa schowała twarz w łapkach.
- To, że jesteś adoptowana, nie znaczy, że jesteś gorsza!
- Dlatego moja prawdziwa matka wolała mnie porzucić? Byłam po prostu zbędnym bagażem, problemem, czymś co można wyrzucić!
- Ale teraz masz kochającą rodzinę! Nawet nie wiesz jak Shani martwiła się o to, jak zareagujesz...
- Ona wszystko wiedziała? - w oczach lwiczki błysnęła złość. - Okłamywała mnie... jak wy wszyscy!!! A do diabła z wami! - krzyknęła i uciekła.
Giza pokiwała tylko głową w zamyśleniu. Czas leczy rany... na pewno?
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Sory za takiego shorta! xd
O tak! Moje urodziny!... Emmm znaczy były w środę, ale rozdział miałam wtedy opublikować... Nie wnikajmy, dlaczego nie wyszło. Nie rzucajcie się tak z życzeniami, po prostu udawajcie, że to coś u góry jest napisane przynajmniej w stylu 8 latka. xd Nie chce mi się nic pisać więc napisze... placki... Lubie placki! xd
1.Czy konflikt Sheria vs. Shani będzie się pogłębiał?
2.Sheria da radę pogodzić się z prawdą? Wpadnie w jakąś depresje itp.?
3.Czy Shani naprawdę zabije Hakimu jak nie odkręci chodzenia z nią? xddd
Pozdrawiam!